Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

Czy gżdryce mogą fąfnąć?

18.08.2014

Czy gżdryce mogą fąfnąć?
O tym, jak przeklinać i co czytać rozmawiamy z dr. Michałem Rusinkiem, tatą Natalki i Kuby, polonistą, tłumaczem,  wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, autorem książek dla dzieci m.in. „Jak przeklinać” i „Jak robić przekręty” oraz sekretarzem noblistki Wisławy Szymborskiej.

- Czy Pana dzieci przeklinają?

I tak, i nie, ale mój poradnik "Jak przeklinać" stał się na pewno powodem do rodzinnej dyskusji na temat przekleństw.

- Był reakcją na pierwsze niecenzuralne słowa dzieci?

Prawdę mówiąc, zaczęło się to z dwóch stron. Jako tłumacz, podczas przekładania „Fistaszków” z angielskiego na polski, natrafiłem na śmieszne przekleństwa, które raczej są wyrazami emocji, a nie wulgaryzmami. Uświadomiłem sobie wówczas, że w języku polskim mamy tylko „o rety” i „do licha”. Wtedy zacząłem pisać e-maile do przyjaciół z pytaniem, jak przeklinają ich dzieci. Później do akcji włączyła się „Gazeta Wyborcza” i program „Dzień Dobry TVN” , bo spodobał im się pomysł. Dostałem kilkaset propozycji. Wybrałem te najciekawsze i w ten sposób powstał poradnik „Jak przeklinać”.

- A drugie źródło inspiracji?

W tym samym czasie moja córka Natalka zaczynała czytać. A jak się wchodzi w świat literek, to czyta się wszystko, bez wyjątku. Przekonałem się o tym pewnego dnia, gdy stanęliśmy w korku pod wiaduktem przy ul. Wrocławskiej. Córka zadała mi wówczas pytanie: „Tato, co znaczy j… Cracovię”. Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć, więc skomentowałem, że to bardzo brzydkie słowo. Niebawem tego pożałowałem, bo gdy jej czegoś zabroniłem, moje dziecko szybko wykorzystało poznane słowo, zamieniając je swoim sposobem na formę rzeczownikową. Gdy z jej ust padło „ty jebaciu”, zareagowałem śmiechem i to już była moja podwójna klęska pedagogiczna.
 
-  Potem już nie popełniał Pan takich błędów?

Niestety, to nie był koniec. Kolejną porażkę poniosłem, gdy moja córka, patrząc na napisy na ścianie klatki schodowej bloku, zapytała: „tato, co to jest dupa, to wiem, ale co to jest ch..?” Niewiele się namyślając powiedziałem: to skrót, podobnie jak UJ, MPO czy AGH.  Takie tłumaczenie nie sprawdza się jednak na dłuższą metę. Już wiedziałem, że czeka mnie poważna rozmowa. Wymyśliłem jednak, że najlepiej mi to wyjdzie, gdy zabawimy się słowem i wspólnie zaczęliśmy szukać wyrazów, które odzwierciedlają emocje. To były nic nieznaczące zwroty. Tak narodziły się gżdryce, o których wiemy tyle, że potrafią fąfnąć.

-  Też „komba bruca”, czy „kurcze bladziuchne” i cięcielina pała. 
 
Tak, ale „niech fąfną gżdryce” to nasze modelowe przekleństwo. Okazuje się, że podobne zabawy językowe polecają psychologowie rodzicom, których dzieci przeklinają. Radzą, by im tego nie zabraniać, lecz wymyślać zastępcze słowa, takie najstraszniejsze na świecie, takie zaklęcia. A co do samych przekleństw,  nie ma sensu ukrywać, że takie elementy w języku są, nie da się ich wyrugować. Oczywiście słowa nie powinny służyć do tego, by krzywdzić, ale na sznurówkę, która nie chce się zawiązać, to czasem dobrze jest nakrzyczeć. Zrobi nam się wtedy lepiej.

- Nie warto więc izolować dzieci od wulgaryzmów?

Nie mam recepty. Sam jednak nie każę dzieciom zatykać uszu, gdy ktoś mówi wulgarnie. Niedawno oglądaliśmy z rodziną film „Jak zostać królem”. Pojawia się tam taka scena, w której logopeda każe królowi przeklinać. Zaczyna się niewinnie, a potem padają już ostrzejsze słowa.  Moje dzieci były tym bardzo rozbawione, ale nie powtarzały, bo wiedzą, że takie  wyrazy istnieją, ale nie powinno ich się używać.

- A gdyby zaczęły w ten sposób przeklinać? Skarciłby je Pan?

To zależy od sytuacji. Nie karałbym dziecka, gdyby było potwornie wkurzone i sobie przeklęło. Ono samo wiedziałoby, że zrobiło coś niestosownego. To tak, jak się wyleje herbatę na podłogę. Trzeba ją wytrzeć, a nie robić aferę.

- Niektórzy rodzice bez oporów używają wulgarnych słów w obecności dzieci, a potem zapewniają, że pociechy nie będą ich powtarzać. Mają rację?
 
Nic bardziej błędnego. Jestem pewien, że będą powtarzać i to w kompromitujących dla rodziców sytuacjach. Sam jestem w tej komfortowej sytuacji, że raczej nie przeklinam, więc nie muszę się pilnować przy dzieciach. Nie przeklinało się też w moim rodzinnym domu, choć z siostrą wiedzieliśmy, co pewne słowa znaczą.

- Czy kiedyś w miejscu publicznym usłyszał Pan od swoich dzieci przekleństwa? Rodzice bardzo się wtedy wstydzą.

Nie, ale myślę, że byśmy sobie z tym poradzili. Znam jednak rodziców, którzy mieli podwójny dyskomfort, ponieważ dziecko strofowane za brzydkie słowo, powiedziało: tatusiu, ale przecież ty zawsze tak mówisz, jak ci się coś podobnego stanie. Trzeba więc uważać na to, w jaki sposób zwraca się dzieciom uwagę.

- To może teraz porozmawiajmy o… przekrętach. Kreatywność dzieci jest tu chyba nie mniejsza niż przy przekleństwach.

Wśród dziecięcych przekrętów, moje ulubione to te katechetyczne albo religijne, bo język religijny ma to do siebie, że jest szalenie hermetyczny i dziecko w zetknięciu z nim, słyszy tam zupełnie coś innego. Na przykład kościół wariacki, a nie kościół Mariacki. Natomiast w jednej z pieśni maryjnej dziecko usłyszało zamiast: "pięknaś i niepokalana" - "pięknaś ino po kolana” i tak śpiewało, a inne modliło się do "Pana naszego Jezusa Chytrusa". Jeszcze inne religijne przekręty to "módl się za nami grzecznymi", czy "bądź mi zawsze kupą mocy". W dziecięcych przeinaczeniach prym wiodą oczywiście kolędy: "Gdy śliczna panda syna kołysała", i „Maryję matkę lego" albo "Pan w niebiosach obrażony”.

- Dzieci przerabiają język na własną modłę, a Pan zobaczył w tym doskonały temat na następną książkę „Jak robić przekręty”.

Dzieci nie traktują języka jako przestrzeni zastanej, tylko taką, którą można kreować. Szczególnie teraz, gdy są o wiele bardziej śmiałe i swobodne, niż gdy ja byłem dzieckiem. Trzeba to wykorzystać i je podsłuchiwać. Nie jestem za akceptacją błędów językowych i nie o to tu chodzi, ale pomyślałem, że te wymysły, kontaminacje, przesunięcia, albo neologizmy dziecięce powinno się zachować. Są takie rodziny, które „przekręty” zapisują. Tak też było w moim domu.

- Ta książka powstałą również dzięki telewizji śniadaniowej…

Podczas emisji programu zdarzyła się rzecz nieprawdopodobna. Po godzinnym pobycie w studio, dostałem tyle przykładów, ile moi koledzy językoznawcy - zajmujący się podobnymi zjawiskami - zbierają parę lat. Prawie pięć tysięcy! Ogromna liczba nadesłanych e-maili doprowadziła do zatkania serwerów TVN. Na wizji bawili się wszyscy: od gości po prowadzących. Tak powstała książka i dla dzieci - z wierszykami i ilistracjami - i dla rodziców, którzy mogą sięgnąć do bogatego spisu przekrętów.

- Czym kieruje się Pan, kupując książki swoim dzieciom. Zwraca Pan uwagę na okładkę?

Dlaczego nie? Myślę, że okładka też może być pomocna w dokonaniu pewnej selekcji, zwłaszcza jeśli ma estetykę disnejowsko-cukierkową.  Poleciłbym również instytucje, które wskażą nam wartościowe pozycje. Po pierwsze portale internetowe, a wśród nich „Qlturka” Ewy Świerżewskiej, która zamieszcza regularnie recenzje książek i kulturalnych imprez. Są też wydawnictwa, do których po książki idę jak w dym, ale ich nazwy niezręcznie mi tu wymieniać. Ważne jest jednak to, że propozycja książek wartościowych jest już zbliżona ilościowo do chłamu królującego  w sklepach sieciowych, czy supermarketach.

- Są jeszcze Targi Książki.

To wspaniałe miejsce, żeby sobie coś wybrać. Moje dzieci już przyzwyczaiły się, że zawsze idziemy tam całą rodziną i wracamy obładowani jak wielbłądy.

- Co wybrał w tym roku Kuba?

Książkę o chłopcu, który był uzależniony od gier komputerowych. Połknął ją w ciągu jednego wieczora. Nie mógł się od niej oderwać. Może także dlatego, że wybrał sobie książkę z problemem, który również jego dotyczy. Gdy skończył czytać, było już po północy, ale przyszedł, by nam to oznajmić.

- Córka też chętnie czyta?

Z Natalką był pewien problem, bo w szkole zapanowała moda na nieczytanie i ona po przyjściu do domu mówiła: nienawidzę czytać. Nie reagowaliśmy na to, a potem zauważyliśmy, że nasze dziecko czyta w ukryciu. Z czasem więc przekonała się do książek i to nas cieszy.

- Sama wybiera sobie książki?

Tak. Nic nie można jej polecić, sama dokonuje wyboru. Wybrała Harrego Pottera i przeczytała w całości dwa razy, ale „Władca Pierścieni” już jej nie wciągnął. Kuba natomiast stara się dorównać siostrze i dzięki temu przeskoczył jedną grupę w przedszkolu i poszedł wcześniej do szkoły. Dość wcześnie zaczął czytać i liczyć, bo Natalka go szkoliła. Stawała przy tablicy z kredą w ręku i go ćwiczyła. Z moim synem jest jednak inny problem. Gdy zaczyna coś robić: czytać, oglądać lub grać, trudno nakłonić go do innych zajęć. Kiedyś przyszli do nas goście i Kuba dostał od nich w prezencie trzy książki - komiksy. Nic się wtedy nie liczyło. Siadł gdzieś z boku, przeczytał wszystkie do końca i dopiero potem wrócił do stołu.

- Czy Pana dzieci czytają też książki taty?

Szczególnie czekają na moje tłumaczenia „Fistaszków”. Gdy przychodzą autorskie egzemplarze, to pierwsze dwa daje moim dzieciom i ten moment bardzo lubię. Oboje wtedy siedzą w pokojach i co jakiś czas wybuchają śmiechem, albo biegają do siebie i dyskutują.

- Jakie są relacje miedzy Natalką i jej młodszym o cztery lata bratem?

Takie, jakie były między mną i sześć lat młodszą siostrą. Dopiero w czasach studenckich zaczęliśmy się lepiej dogadywać i teraz świetnie się nam ze sobą współpracuje. Mamy podobne poczucie humoru i gdy ona ilustruje moje książki, to jej ufam. Wracając do moich dzieci: czasem myślę, że zachowują się jak bohaterowie „Fistaszków” i, że ich twórca Charles Schulz wcześniej znał moją córkę i syna. Jest tam Lucy, despotka, która na wszystkich wrzeszczy i wszystkich wali pięścią oraz ten biedny Linus, który stara się jej dorównać. Jest taki pasek komiksowy, który bardzo lubię. Najpierw Lucy chwali Linusa, że coś ładnie zrobił, a potem oboje siedzą na kanapie. Ona ogląda telewizję, a on uśmiecha się od ucha do ucha, a obok tego widać napis „szczęście to komplement usłyszany od starszej siostry”. Tak jest w  mojej rodzinie. Gdy my z żoną chwalimy Kubę, to nie ma to dla niego aż takiego znaczenia, jak – bardzo rzadkie -  komplementy Natalki. 

Rozmawiała Magdalena Strzebońska
Fot. Robert Sadowski

Wywiad pochodzi z numeru 4. miesięcznika MIASTO pociech z grudnia 2011 roku.

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio