W lipcu tego roku grupa naukowców z Polskiej Akademii Nauk apelowała: “Jeżeli kolejna fala zachorowań stanie się wysoka i konieczne będzie wdrożenie nauczania hybrydowego (częściowo tradycyjnego, a częściowo on-line), w domach powinni pozostać przede wszystkim uczennice i uczniowie niezaszczepieni”. Naukowcy prosili też, by w razie nasilenia pandemii, niezaszczepieni nauczyciele zostali odsunięci od stacjonarnej pracy z dziećmi. Do tej pory nikt nie posłuchał tych apeli, choć liczba zachorowań gwałtownie rośnie, a minister zdrowia mówi wręcz o eksplozji pandemii.
W efekcie, na zdalne nauczanie przechodzą całe klasy, nawet jeśli większość uczniów jest zaszczepiona. Wystarczy jeden, który nie przyjął szczepionki, a przed komputer wracają wszyscy.
Rodzicom to się nie podoba; denerwują się, że ich zaszczepione pociechy stają się zakładnikami nieszczepionej mniejszości. - Nie po to biegaliśmy z dziećmi na szczepienia, żeby teraz znów musiały uczyć się zdalnie - mówią.
Stanowisko Ministerstwa Edukacji i Nauki w tej sprawie jest jednak twarde i niezmienne. "Przejście na nauczanie zdalne po zawieszeniu zajęć nie może dzielić oddziału lub grupy wychowawczej na uczniów zaszczepionych pracujących stacjonarnie i niezaszczepionych pracujących zdalnie (...) Szkoła jest miejscem przeciwdziałania stygmatyzacji i dyskryminacji oraz eliminowania krzywdzących stereotypów, żadne dziecko nie może zostać wykluczone z przysługującego mu prawa do nauki".
Rozmowa z Jackiem Kaczorem, dyrektorem I LO im. Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie.
Anna Kolet-Iciek, miastopociech.pl: Ilu uczniów w pana szkole jest zaszczepionych?
Jacek Kaczor:Nie wiem i nawet nie mam prawa tego wiedzieć
A chciałby pan mieć taką wiedzę?
Byłaby to wiedza zupełnie bezużyteczna, ponieważ nie ma żadnych przepisów, na podstawie których mógłbym cokolwiek z nią zrobić.
“Znając liczbę zaszczepionych uczniów w szkołach, można by było ocenić, czy dana szkoła kwalifikuje się do zamknięcia czy też ze względu na odpowiedni poziom wyszczepienia może funkcjonować, mimo stwierdzenia i wyizolowania przypadku zachorowania na COVID-19” - twierdzi burmistrz warszawskiej Woli Krzysztof Strzałkowski.
W ubiegłym tygodniu jedna klasa w naszej szkole trafiła na nauczanie zdalne. Trwało to raptem 3 dni. W porównaniu z ubiegłym rokiem i tak jest dużo lepiej. Rok temu, po niespełna dwóch miesiącach nauki, mieliśmy już 19 klas na kwarantannie, a ja leżałem w łóżku z ciężkim covidem, który mnie unieruchomił na 5 tygodni.
W ubiegłym roku nie było jeszcze szczepionek, teraz są, a i tak na zdalne nauczanie wracają również ci, którzy przyjęli dwie dawki preparatu. To niesprawiedliwe.
A co ja mam zrobić z takim niezaszczepionym uczniem? Nie wpuszczać go do szkoły?
Może w razie problemów z covidem to on powinien siedzieć w domu przed komputerem, a wszyscy inni powinni mieć normalne lekcje w szkole?
Nie ma takiej możliwości. Tego jednego nauczyliśmy się w pandemii, że nie da się prowadzić jednocześnie lekcji przez internet i stacjonarnie. Nauczyciel nie jest w stanie się rozdwoić. Najprostsze rozwiązanie jest takie, że albo cała klasa jest w szkole, albo cała klasa idzie na nauczanie zdalne. Wszystko inne to zamieszanie organizacyjne, które musi zakończyć się niepowodzeniem.
Na zdalnym nauczaniu tracą wszyscy uczniowie
Ale ono trwa zwykle tylko kilka dni. Nasi uczniowie nie mieli z tym większego problemu, wielu z nich nawet woli uczyć się w ten sposób.
Rodzice się nie denerwowali?
Nawet jeśli, to nie kierowali do mnie żadnych pretensji, bo przecież wiedzą, że to nie ja jestem ich adresatem, bo nie ja zarządzam
kwarantannę i kieruję uczniów na zdalne nauczanie tylko wtedy gdy wymagają tego ode mnie przepisy.