AGNIESZKA KARSKA
Polski uczeń jest wart tyle, ile punktów zdobędzie na egzaminie. I choć w naszym systemie edukacyjnym obowiązkowe są tylko dwa z nich: sprawdzian szóstoklasistów oraz egzamin gimnazjalny, to jednak dzieci rozwiązują ich dużo, dużo więcej, a zaczynają już w przedszkolu.
Dziewięciolatki na start
W tym roku egzaminacyjne szaleństwo zaczęło się już 29 marca. Wówczas uczniowie trzecich klas z blisko 7 tys. szkół podstawowych w Polsce, pisali sprawdzian kompetencji z języka polskiego i matematyki, przygotowany przez jedno z wydawnictw edukacyjnych. Uczniów przemaglowano z czytania, pisania, liczenia oraz umiejętności posługiwania się zegarkiem i kalendarzem.
Drugi tego typu egzamin dziewięcioletni uczniowie będą zdawać 22 maja. Tym razem pytania przygotują eksperci z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, którzy od ubiegłego roku za pieniądze unijne organizują coś, co nazywają ogólnopolskim badaniem umiejętności trzecioklasistów. Ten sprawdzian nie jest dla szkół obowiązkowy, mimo to w ubiegłym roku przystąpiło do niego blisko 80 proc. podstawówek w Polsce. W tym roku może ich być jeszcze więcej.
Egzamin, choć nie ma najmniejszego wpływu na promocję uczniów do następnej klasy, jest traktowany przez szkoły wyjątkowo poważnie. Nauczyciele na miesiąc przed jego przeprowadzeniem zarządzają powtórki, w dniu egzaminu uczniowie przychodzą do szkoły ubrani na galowo, a wyniki testu są szczegółowo analizowane przez nauczycieli i z pietyzmem prezentowane rodzicom, którzy przy tej okazji dowiadują się, w którym obszarze umiejętności ich dziecko jest najlepsze, a w którym najgorsze i jak na skali staninowej rozkłada się jego wynik.
Drugi tego typu egzamin dziewięcioletni uczniowie będą zdawać 22 maja. Tym razem pytania przygotują eksperci z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, którzy od ubiegłego roku za pieniądze unijne organizują coś, co nazywają ogólnopolskim badaniem umiejętności trzecioklasistów. Ten sprawdzian nie jest dla szkół obowiązkowy, mimo to w ubiegłym roku przystąpiło do niego blisko 80 proc. podstawówek w Polsce. W tym roku może ich być jeszcze więcej.
Egzamin, choć nie ma najmniejszego wpływu na promocję uczniów do następnej klasy, jest traktowany przez szkoły wyjątkowo poważnie. Nauczyciele na miesiąc przed jego przeprowadzeniem zarządzają powtórki, w dniu egzaminu uczniowie przychodzą do szkoły ubrani na galowo, a wyniki testu są szczegółowo analizowane przez nauczycieli i z pietyzmem prezentowane rodzicom, którzy przy tej okazji dowiadują się, w którym obszarze umiejętności ich dziecko jest najlepsze, a w którym najgorsze i jak na skali staninowej rozkłada się jego wynik.
Wróble odleciały, schemat pozostał
Tymczasem eksperci coraz częściej biją na alarm: dzieci w polskiej szkole już od najmłodszych lat są tresowane i uczone schematycznego myślenia.
Chyba najlepiej pokazał to ubiegłoroczny sprawdzian dla dziewięciolatków. Dzieci wypadły na nim zdecydowanie lepiej niż się tego po nich spodziewano. Na znacznie gorszą ocenę zasłużyła natomiast polska szkoła.
Test z języka polskiego składał się z 11 zadań. Za poprawne rozwiązanie wszystkich uczeń mógł dostać 24 punkty. Wynik najczęściej osiągany przez dzieci to 20 punktów.
Trzecioklasiści najlepiej poradzili sobie z zadaniami sprawdzającymi ich umiejętność pisania i znajomość gramatyki. Dzieciaki nie miały też problemu z wyszukiwaniem czasowników, rzeczowników i przymiotników, a także z układaniem zdań z użyciem trzech podanych wyrazów. W tym zadaniu najwięcej kłopotów sprawiło im ułożenia zdania z wyrazami: miła, niespodziewanie, zdenerwowany.
Najtrudniejsze okazały się natomiast zadania ze słownictwa. Uczniowie mieli spore problemy z wytłumaczeniem, co oznacza zwrot „mieć głowę na karku”, ale za to świetnie wiedzieli, co oznacza „nie mieć zielonego pojęcia”. Wyjątkowo trudne było też zadanie, które polegało na wypisaniu wyrazów bliskoznacznych. Tu uczniowie najczęściej podawali wyrazy przeciwstawne. Dziewięciolatkom kiepsko wyszło również ułożenie zdań z wyrazem zamek w dwóch różnych znaczeniach. Test pokazał też, że dzieci mają problem z przysłowiami. Tylko 57 proc. z nich poprawnie wskazało, które z przysłów pasuje do zamieszczonej w arkuszu bajki o żółwiu i zającu.
Chyba najlepiej pokazał to ubiegłoroczny sprawdzian dla dziewięciolatków. Dzieci wypadły na nim zdecydowanie lepiej niż się tego po nich spodziewano. Na znacznie gorszą ocenę zasłużyła natomiast polska szkoła.
Test z języka polskiego składał się z 11 zadań. Za poprawne rozwiązanie wszystkich uczeń mógł dostać 24 punkty. Wynik najczęściej osiągany przez dzieci to 20 punktów.
Trzecioklasiści najlepiej poradzili sobie z zadaniami sprawdzającymi ich umiejętność pisania i znajomość gramatyki. Dzieciaki nie miały też problemu z wyszukiwaniem czasowników, rzeczowników i przymiotników, a także z układaniem zdań z użyciem trzech podanych wyrazów. W tym zadaniu najwięcej kłopotów sprawiło im ułożenia zdania z wyrazami: miła, niespodziewanie, zdenerwowany.
Najtrudniejsze okazały się natomiast zadania ze słownictwa. Uczniowie mieli spore problemy z wytłumaczeniem, co oznacza zwrot „mieć głowę na karku”, ale za to świetnie wiedzieli, co oznacza „nie mieć zielonego pojęcia”. Wyjątkowo trudne było też zadanie, które polegało na wypisaniu wyrazów bliskoznacznych. Tu uczniowie najczęściej podawali wyrazy przeciwstawne. Dziewięciolatkom kiepsko wyszło również ułożenie zdań z wyrazem zamek w dwóch różnych znaczeniach. Test pokazał też, że dzieci mają problem z przysłowiami. Tylko 57 proc. z nich poprawnie wskazało, które z przysłów pasuje do zamieszczonej w arkuszu bajki o żółwiu i zającu.
Nieco gorzej dzieci poradziły sobie z zadaniami z matematyki. Tu do zdobycia było 17 punktów. Najczęstszy wynik osiągany przez uczniów to 13 punktów. Dzieci przede wszystkim wyłożyły się na zadaniach tekstowych, a to dlatego, że spora ich grupa nie czyta zadań z treścią, tylko patrzy na pojawiające się w nich liczby i automatycznie dokonuje na nich działań. Dlatego zadanie o wróblach (na drzewie siedziało 30 wróbli, większość odleciała z wyjątkiem sześciu, ile wróbli zostało) choć odpowiedź na nie zawarta była w pytaniu, sprawiło uczniom ogromny kłopot. Poprawnie odpowiedziało na nie zaledwie 30 proc. dziewięciolatków.
Wielu odejmowało od siebie podane w zadaniu liczby, inni je dodawali, dzielili, a nawet mnożyli.
Połowa uczniów nie potrafiła też obliczyć, jak długo Maciek odrabiał lekcje skoro zaczął o 14.25, a skończył o 15.17.
Wielu odejmowało od siebie podane w zadaniu liczby, inni je dodawali, dzielili, a nawet mnożyli.
Połowa uczniów nie potrafiła też obliczyć, jak długo Maciek odrabiał lekcje skoro zaczął o 14.25, a skończył o 15.17.
W opinii ekspertów uczniowie z pewnością wypadliby na teście dużo lepiej gdyby nie … szkoła. Z raportu z badań można się dowiedzieć, że polska szkoła nie uczy dzieci samodzielnego myślenia i radzenia sobie w nietypowych sytuacjach. – Dzieci są po prostu tresowane i zamykane w myśleniu schematycznym – twierdzi Anna Pregler z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, która opracowała raport.
Z jej obserwacji wynika, że nawet szkolne zeszyty ćwiczeń pełne są identycznych zadań. Trudno zatem dziwić się uczniom, że po którymś z kolei takim samym poleceniu przestają czytać treść, tylko automatycznie wykonują obliczenia. Dlatego właśnie tak mało uczniów poradziło sobie z zadaniem o wróblach, czy z wypisaniem wyrazów bliskoznacznych - w szkole zwykle są proszeni o podanie wyrazów przeciwstawnych.
- Albert Camus powiedział: szkoła przygotowuje dzieci do życia w świecie, który nie istnieje. Niestety jest w tym sporo prawdy. Uczniowie rzadko stawiani są w nowych, nietypowych sytuacjach, bo zamiast do życia przygotowywani są do egzaminów zewnętrznych – zaznacza Anna Pregler.
Czy to będzie na teście?
Już kilka lat temu zauważył to prof. Krzysztof Konarzewski z Instytutu Spraw Publicznych, który jako pierwszy zbadał i opisał zjawisko szkolnej testomanii. Stwierdził wówczas, że co trzecia szkoła zamiast uczyć dzieci logicznego myślenia, rozwiązywania problemów, zachęcać do czytania książek, czy obcowania z poezją woli wpajać im umiejętność rozwiązywania testów, a na lekcjach najwięcej czasu poświęca się temu, co może pojawić się na egzaminie.
Przykład? Nauczyciel musi wyłożyć uczniom podstawy poetyki. Wie jednak, jakie pytania najczęściej pojawiają się na teście. Mówi więc dzieciom: pamiętajcie, kiedy pojawi się pytanie o funkcję jakiegoś środka artystycznego to odpowiadajcie – „obrazotwórczą”. Uczniowie utrwalili sobie to pojęcie, ale ku zaskoczeniu nauczycielki na teście pojawiło się pytanie, jaką funkcję w wierszu pełni wielokropek. Dzieci odpowiedziały, że obrazotwórczą i straciły punkty.
Przykład? Nauczyciel musi wyłożyć uczniom podstawy poetyki. Wie jednak, jakie pytania najczęściej pojawiają się na teście. Mówi więc dzieciom: pamiętajcie, kiedy pojawi się pytanie o funkcję jakiegoś środka artystycznego to odpowiadajcie – „obrazotwórczą”. Uczniowie utrwalili sobie to pojęcie, ale ku zaskoczeniu nauczycielki na teście pojawiło się pytanie, jaką funkcję w wierszu pełni wielokropek. Dzieci odpowiedziały, że obrazotwórczą i straciły punkty.
- Takie uczenie to antyusługa edukacyjna – denerwuje się prof. Konarzewski. – Po takiej nauce szkołę opuszczają uczniowie wyspecjalizowani w rozwiązywaniu testów, którzy nic nie rozumieją z otaczającego ich świata.
Przyznają to zresztą sami nauczyciele i bezradnie rozkładają ręce. Podkreślają, że w szkole nie ma czasu na pogłębioną analizę jakiegoś problemu. – Stale zastanawiamy się czy dane zagadnienie może pojawić się na teście. Uczniowie też na tym tracą bo zaczynamy pracować schematycznie – mówi pani Zofia, polonistka z Rzeszowa. – My jesteśmy rozliczani z tego, jak nasi uczniowie wypadli na egzaminie – dodaje nauczycielka. – Wyniki testów są podawane do publicznej wiadomości, gazety robią z tego rankingi, nie biorąc pod uwagę specyfiki danej szkoły, a jak któraś kiepsko wypadnie, to jest wstyd na całą gminę.
- Trzeba też tłumaczyć się z tego kuratorowi oświaty i pisać programy naprawcze – dodaje Barbara Czepiel, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 11 w Krakowie.
W jej podstawówce, podobnie zresztą jak w każdej innej w mieście, trening uczniów przed sprawdzianem na koniec podstawówki zaczyna się już w piątej klasie. Dzieci raz w miesiącu rozwiązują test, podobny do tego, jaki dostaną na zakończenie szóstej klasy. Wyniki tych testów są następnie szczegółowo analizowane i omawiane na radzie pedagogicznej. Nauczyciele, choć narzekają, to jednak konsekwentnie podsuwają uczniom kolejne testy. – A co mają zrobić? – pyta Barbara Czepiel. – Przecież trzeba dzieci przyzwyczaić do ich rozwiązywania.
Nauczycielka zaznacza, że nawet najlepszy uczeń może kiepsko wypaść na egzaminie, bo nie poradzi sobie z towarzyszącym mu stresem. Zatem im więcej prób, tym większa gwarancja uzyskania dobrego wyniku.
Egzamin dla przedszkolaka
Interes szybko zwietrzyły firmy, które widząc jak bardzo testy opanowały polską szkołę, postanowiły za pieniądze egzaminować dzieci. Taką działalność prowadzi m.in. Instytut Badania Kompetencji z Wałbrzycha. Każdego roku organizuje on egzaminy dla tysięcy uczniów. Koszt takiego testu to ok. 8 zł od ucznia. Rodzice płacą bez mrugnięcia okiem, bo jak przyznają dyrektorzy szkół, to właśnie im przede wszystkim zależy na przetestowaniu dzieci.
Jolanta Sokołowska, wiceprezes Instytutu Badań Kompetencji podkreśla, że obecnie największym zainteresowaniem cieszą się testy przygotowane z myślą o uczniach piątych klas szkół podstawowych. – Szkoła potrzebuje takiej diagnozy w ciągu roku szkolnego. Co prawda klasówka przygotowana przez nauczyciela też może sprawdzić wiedzę, ale nie pokaże jak uczniowie danej szkoły wyglądają na tle innych uczniów w kraju. Nauczyciel nie ma więc punktu odniesienia. Nie wie, czy jego dzieci są lepsze, czy słabsze od populacji – mówi Jolanta Sokołowska.
Jolanta Sokołowska, wiceprezes Instytutu Badań Kompetencji podkreśla, że obecnie największym zainteresowaniem cieszą się testy przygotowane z myślą o uczniach piątych klas szkół podstawowych. – Szkoła potrzebuje takiej diagnozy w ciągu roku szkolnego. Co prawda klasówka przygotowana przez nauczyciela też może sprawdzić wiedzę, ale nie pokaże jak uczniowie danej szkoły wyglądają na tle innych uczniów w kraju. Nauczyciel nie ma więc punktu odniesienia. Nie wie, czy jego dzieci są lepsze, czy słabsze od populacji – mówi Jolanta Sokołowska.
Jeszcze do niedawna, zanim CKE zaczęła egzaminować trzecioklasistów, to właśnie te dzieci najczęściej korzystały z testów przygotowanych przez IBK. Sporą popularnością cieszą się również testy dla dzieci kończących przedszkole lub zaczynających naukę w pierwszej klasie. – Szkoły chcą wiedzieć, jakich uczniów dostały – wyjaśnia Jolanta Sokołowska.
Wiedzieć chcą nie tylko szkoły, ale również rodzice, czy sami uczniowie, dlatego wszelkiej maści testy można też kupić przez internet, czy po prostu w pierwszej lepszej księgarni, choć CKE wszystkie egzaminy z lat poprzednich (a jest tego sporo) udostępnia za darmo na swojej stronie internetowej.
Dobry wynik = pusta głowa
Krytykę polskiego systemu edukacji można znaleźć również w opublikowanym w ubiegłym roku, a przemilczanym u nas, raporcie Assessment and Teaching of 21st Century Skills, którego autorzy przeanalizowali europejskie badania dotyczące egzaminów opartych o testy. Wnioski z raportu szczegółowo omówił na swoim blogu dr Jacek Strzemieczny z Centrum Edukacji Obywatelskiej.
Można je streścić następująco: * Jeśli celem szkoły staje się dobry wynik uzyskany w testach, to proces głębokiego uczenia się uczniów przestaje być ważny * Szkoły promują wśród uczniów orientację nastawioną na wyniki, co z kolei może negatywnie wpływać na zainteresowania poznawcze uczniów oraz na zwracanie uwagi na myślenie, rozumowanie i wewnętrzną dyscyplinę * Nauczyciele koncentrują się na pomaganiu uczniom w przyswajaniu konkretnych treści występujących na egzaminie, zamiast pomagać im w rozwijaniu zainteresowań, pasji, rozumienia świata lub w nabywaniu umiejętności myślenia koncepcyjnego i rozwiązywania problemów * Nauka w szkole staje się przygotowaniem do testów * Szkoły wykorzystują komercyjne pakiety przygotowujące do egzaminów i ćwiczą z uczniami specyficzne typy zadań i zaproponowane w nich algorytmy. Takie działania przygotowują uczniów tylko do uzyskania dobrych wyników na egzaminach, a nie koncentrują się na procesie rozumienia i uczenia się.
Można je streścić następująco: * Jeśli celem szkoły staje się dobry wynik uzyskany w testach, to proces głębokiego uczenia się uczniów przestaje być ważny * Szkoły promują wśród uczniów orientację nastawioną na wyniki, co z kolei może negatywnie wpływać na zainteresowania poznawcze uczniów oraz na zwracanie uwagi na myślenie, rozumowanie i wewnętrzną dyscyplinę * Nauczyciele koncentrują się na pomaganiu uczniom w przyswajaniu konkretnych treści występujących na egzaminie, zamiast pomagać im w rozwijaniu zainteresowań, pasji, rozumienia świata lub w nabywaniu umiejętności myślenia koncepcyjnego i rozwiązywania problemów * Nauka w szkole staje się przygotowaniem do testów * Szkoły wykorzystują komercyjne pakiety przygotowujące do egzaminów i ćwiczą z uczniami specyficzne typy zadań i zaproponowane w nich algorytmy. Takie działania przygotowują uczniów tylko do uzyskania dobrych wyników na egzaminach, a nie koncentrują się na procesie rozumienia i uczenia się.
- Trzeba też pamiętać, że test mierzy tylko część umiejętności. Z testu dowiemy się np., że uczeń czyta, ale nie tego, co czyta. Test nie sprawdzi też jak szkoła wychowuje, a to jej bardzo ważna funkcja - dodaje prof. Elżbieta Putkiewicz, pedagog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Z testami jak z demokracją
Pomysłów na walkę ze szkolną testomanią nie brakuje. Tyle że jest mało prawdopodobne, by udało się coś zmienić w tym zakresie. Przeciwnicy egzaminowania twierdzą na przykład, że powinno się zrezygnować z przeprowadzania sprawdzianu po szóstej klasie szkoły podstawowej.
– Przecież od tego testu nic nie zależy, i tak wszystkie dzieci muszą być przyjęte do gimnazjum – podkreślają.
Z tym postulatem grupa krakowskich nauczycieli już dawno wystąpiła do Ministerstwa Edukacji. I co? I nic. Zamiast zlikwidować sprawdzian, wprowadzono kolejny dla jeszcze młodszych dzieci.
– Przecież od tego testu nic nie zależy, i tak wszystkie dzieci muszą być przyjęte do gimnazjum – podkreślają.
Z tym postulatem grupa krakowskich nauczycieli już dawno wystąpiła do Ministerstwa Edukacji. I co? I nic. Zamiast zlikwidować sprawdzian, wprowadzono kolejny dla jeszcze młodszych dzieci.
Inny pomysł to rezygnacja z tzw. zadań zamkniętych, w których uczeń jedynie zakreśla kółkiem właściwą odpowiedź na rzecz otwartych wypowiedzi. Problem w tym, że takie rozwiązanie byłoby bardzo kosztowne, bo cały test musieliby oceniać egzaminatorzy, którym trzeba za to płacić. Zadania zamknięte za darmo ocenia natomiast komputer.
Prof. Krzysztof Konarzewski ma jeszcze jeden pomysł:– Te egzaminy powinny być mniej przewidywalne, tak aby nauczycielom nie opłacało się uczyć pod test – mówi.
To rozwiązanie też prawdopodobnie nie wchodzi w grę. Taki nieprzewidywalny egzamin Centralna Komisja Egzaminacyjna tylko raz zafundowała gimnazjalistom. W efekcie dyrektor CKE stracił stanowisko, a wielu uczniów nie poradziło sobie z napisaniem krótkiej charakterystyki bohatera powieści, bo takie polecenie nigdy wcześniej na teście się nie pojawiło.
Zwolennicy tego systemu mówią z kolei, że z testami jest jak z demokracją. Mają wady, ale nic lepszego nie wymyślono. To, ich zdaniem, jedyny obiektywny pomiar wiedzy. Prace sprawdzają wykwalifikowani egzaminatorzy, według identycznych w całym kraju kryteriów. Taki system eliminuje wpływ sympatii czy antypatii oceniającego.