„Artysta” przyćmił wszystkie filmy nominowane do zeszłorocznych oscarów i zgarnął najważniejsze statuetki- był, owszem, uroczy, jednak jeśli miałabym wskazywać, który z pozostałych ośmiu powinien być bardziej zauważony, byłoby to właśnie dzieło Stephena Daldry’ego. Strasznie głośno o tym dziele niestety nie było- film ledwo co wszedł do kin, już z kin zniknął. Ale dystrybutor na nasze szczęście szybko wydał obraz na dvd.
W Word Trade Center ginie tata głównego bohatera ( filmu i książki, bo reżyser kręcił na podstawie powieści Jonathana Safrana Foera o tym samym tytule). Mały Oskar (wynalazca, muzyk, aktor szekspirowski, jubiler, frankofil, pacyfista i kolekcjoner) musi sobie z tą stratą poradzić. Nie będzie łatwo, bo z ojcem miał kontakt wyjątkowo dobry- byli odkrywcami i naukowcami- poszukiwali np. zatopionej dzielnicy Nowego Jorku, której już od dawien dawna na mapach nie ma, potrafili z każdego przedmiotu codziennego użytku zrobić wielki skarb, bawili się w wymyślanie coraz to oryginalniejszych oksymoronów- nudzić się nie umieli. Ojcowskie podejście do Oskara wzbudza zazdrość- każdy, kto ten film obejrzał, żałuje, że jej/jego tata tak się z nią/nim nie bawił. I chociażby dlatego wszyscy tatusiowie powinni ten film zobaczyć ;-)
Chłopiec znajduje w szafie taty klucz w kopercie , na której widnieje nazwisko Black. „Znalazłem 472 osoby o nazwisku Black pod 216 adresami. Obliczyłem, że jak udam się do 2 dziennie, to zajmie mi to jakieś 3 lata. Ale to właśnie zamierzam. Pójść do każdej osoby o nazwisku Black i dowiedzieć się, co tata chciał, żebym znalazł.”
Obserwujemy misję małego Oskara i zastanawiamy się, czemu marnujemy swoje krótkie życie. Po zakończeniu seansu i ochłonięciu (reżyser wie, jak zagrać na emocjach) aż chce się rozpocząć jakieś szalone zadanie. „Strasznie głośno, niesamowicie blisko” to dzieło ckliwe, ale w tym dobrym znaczeniu. Proste rzeczy przecież w najlepszy sposób do widza przemawiają, a w tym wypadku długo się nie można otrząsnąć.
Obserwujemy misję małego Oskara i zastanawiamy się, czemu marnujemy swoje krótkie życie. Po zakończeniu seansu i ochłonięciu (reżyser wie, jak zagrać na emocjach) aż chce się rozpocząć jakieś szalone zadanie. „Strasznie głośno, niesamowicie blisko” to dzieło ckliwe, ale w tym dobrym znaczeniu. Proste rzeczy przecież w najlepszy sposób do widza przemawiają, a w tym wypadku długo się nie można otrząsnąć.
Książka Jonathana Safrana Foera również zasługuje na uwagę- jest naprawdę fenomenalna, nie bez powodu pisarz ten został okrzyknięty jednym z najbardziej obiecujących amerykańskich autorów. Sama forma jest przeciekawa - zmiany czcionek, zdjęcia, podkreślenia, przekreślenia. Przeczytałam dzieło Foera po obejrzeniu filmu, a mimo tego, że znałam historię (choć nie do końca, bo powieść wyjaśnia wiele spraw, o których film milczy), nie mogłam się od lektury oderwać. Książka pozwala też docenić pomysłowość scenarzysty (Erica Rotha), który do historii „wrzucił” parę swoich pomysłów. Dlatego właśnie niełatwo jest jednoznacznie ocenić, co jest lepsze- wersja drukowana czy filmowa. „Strasznie głośno, niesamowicie blisko” w postaci powieści jest jednak z pewnością mniej przystępne - do literatury dziecięcej zaliczyć książki na pewno nie można, dlatego czytanie polecam już tym starszym.
Zacznijcie od seansu. Film na pewno lepiej ode mnie zachęci was do sięgnięcia po tę powieść.
Zacznijcie od seansu. Film na pewno lepiej ode mnie zachęci was do sięgnięcia po tę powieść.
Obsada jest iście hollywoodzka- obok Sandry Bullock i Toma Hanksa zobaczymy samego Maxa von Sydowa („Siódma pieczęć”). Nie sprawia to jednak, że obraz jest kolejną amerykańską banalną produkcją nastawioną wyłącznie na zarabianie dużych pieniędzy.
Największe brawa należą się debiutującemu na dużym ekranie odtwórcy głównej roli, czyli Thomasowi Hornowi, który jako Oskar Schell jest bardzo przekonujący- jego sposób bycia zaraża, a głównego bohatera nie da się nie lubić.
Jestem pewna, że im więcej ludzi zobaczy „Strasznie głośno, niesamowicie blisko”, tym lepiej, więc trzeba o tym filmie mówić, trzeba krzyczeć, żeby się wreszcie strasznie głośno o nim zrobiło! Oglądajcie go sami lub z dziećmi (może nie z czterolatkami, ale już z dziewięcio-/ dziesięcio- jak najbardziej) i namawiajcie innych, by go obejrzeli.
Niech „przekazywanie” tego filmu będzie naszą wspólną „misją”. Do roboty!
Maja Skowron
Największe brawa należą się debiutującemu na dużym ekranie odtwórcy głównej roli, czyli Thomasowi Hornowi, który jako Oskar Schell jest bardzo przekonujący- jego sposób bycia zaraża, a głównego bohatera nie da się nie lubić.
Jestem pewna, że im więcej ludzi zobaczy „Strasznie głośno, niesamowicie blisko”, tym lepiej, więc trzeba o tym filmie mówić, trzeba krzyczeć, żeby się wreszcie strasznie głośno o nim zrobiło! Oglądajcie go sami lub z dziećmi (może nie z czterolatkami, ale już z dziewięcio-/ dziesięcio- jak najbardziej) i namawiajcie innych, by go obejrzeli.
Niech „przekazywanie” tego filmu będzie naszą wspólną „misją”. Do roboty!
Maja Skowron