Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

Władysław Kosiniak-Kamysz: recepta na kryzys demograficzny

17.11.2015

Władysław Kosiniak-Kamysz: recepta na kryzys demograficzny
O udanej rewolucji w polityce rodzinnej, pracy lekarza i polityka oraz ważnej roli ojca w wychowywaniu dzieci rozmawiamy z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, byłym ministrem pracy i polityki społecznej, prezesem Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Będąc ministrem znalazł Pan receptę na udaną politykę prorodzinną? 

Może nie receptę, ale śmiało mogę powiedzieć, że przez cztery ostatnie lata w polityce prorodzinnej wiele się zmieniło. Pierwszym krokiem było uświadomienie politykom, jak istotne są kwestie związane z funkcjonowaniem polskich rodzin. To ważny moment, bo przecież jeszcze niedawno problemy gospodarcze wiodły prym w debacie publicznej. 

Politycy zmienili kurs, bo w Polsce coraz bardziej realny staje się „kryzys demograficzny”. Trzeba było w końcu podjąć środki zaradcze. 

Problem demograficzny mamy od dawna, ale to ostatni rząd wysunął go na pierwszy plan i stworzył pakiet rozwiązań, które mają wesprzeć polskie rodziny i zachęcić je do posiadania potomstwa. Mowa tu o wydłużonych urlopach rodzicielskich, nowym świadczeniu rodzicielskim, opłacanych przez państwo składkach społecznych dla matek przebywających na urlopie wychowawczym, czy nowych miejscach w żłobkach.
  
Roczny urlop dla rodziców był strzałem w dziesiątkę. Skorzystało z niego już ponad 600 tysięcy osób.

Jeśli miałbym wymienić rozwiązanie, z którego najbardziej jestem dumny, to właśnie byłyby to wydłużone urlopy rodzicielskie. Choć z natury nie jestem rewolucjonistą, to w kwestii opieki nad małym dzieckiem, udało nam się jednak przeprowadzić prawdziwą rewolucję. Pierwszy rok życia niemowlaka jest bardzo ważny. Wtedy bowiem wytwarza się szczególna więź z rodzicami. Dlatego też urlopy wydłużyliśmy z 26 do 52 tygodni, czyli właśnie do roku. Tym sposobem Polska dołączyła do krajów z najdłuższymi urlopami rodzicielskimi w Unii Europejskiej. W Dani trwają one 50 tygodni, a Finlandii – 43 tygodnie. Z dłuższych urlopów rodzicielskich mogą skorzystać nie tylko rodzice pracujący na etatach, ale wszyscy opłacający składki ubezpieczeniowe, czyli także pracujący na umowach zlecenie czy prowadzący własne firmy.
 
Wsparcie otrzymają też rodzice, którzy z powodu swojej sytuacji zawodowej, nie mają prawa do urlopów.

Tak. Teraz stawiamy „kropkę nad i”, bo wszyscy po urodzeniu dziecka powinni mieć równe szanse na wsparcie, bez względu na formę zatrudnienia. Dlatego też od stycznia 2016 roku wprowadziliśmy miesięczne świadczenie rodzicielskie, które będzie przez cały rok wypłacane w kwocie 1000 zł. Dodatkowe pieniądze otrzyma aż 125 tys. osób. Po raz pierwszy będą tym świadczeniem objęte: studentki, osoby bezrobotne, ubezpieczone w KRUS, czy wykonujące umowę o dzieło. Taką decyzją pokazujemy, że stawiamy na rodzinę.

Rząd postawił też na samych ojców. 129 tys. mężczyzn skorzystało z dwutygodniowego urlopu ojcowskiego, by wesprzeć matki po urodzeniu dziecka. Czy w Pana rodzinie mężczyźni byli zaangażowani w opiekę nad potomstwem? Na przykład tata.

Tata aktywnie włączał się w wychowanie siostry i moje, ale nie w pierwszych miesiącach po naszych narodzinach. Wówczas z uwagi na swoją aktywność zawodową zdał się na perfekcyjne ręce mojej mamy. Za to w późniejszych latach miał duży wpływ na kształtowanie naszych poglądów i postaw społecznych.

Zachęcał Pana do w wyboru studiów i kariery politycznej? 

Tata z zawodu jest lekarzem, a jednocześnie aktywnym politykiem PSL, więc porównując nasze życiorysy można powiedzieć, że podążam jego śladami. Taka droga jest jednak moim świadomym wyborem. Bardzo chciałem zostać lekarzem, pomagać innym, ratować życie. 

…ale jednocześnie pociągała Pana polityka.

Ona cały czas była obecna w moim domu i wynikała z tradycji rodzinnych. Najpierw aktywnym działaczem ruchu ludowego był mój dziadek, potem wujowie i ojciec, a teraz do tego grona dołączyłem i ja. Bardzo dobrze czuję się w tym środowisku. Wśród ludzi przyzwoitych, zaangażowanych w pracę dla innych, wśród członków i sympatyków partii nieporównywalnej z żadną inną, bo to nie tylko jej twórcy: Witos, Rataj, czy Mikołajczyk, ale też tysiące ludzi, którzy w trudnych momentach dla naszego kraju potrafili stanąć po stronie wolności i prawa.
 
Pamięta Pan, kiedy pierwszy raz zainteresował się sprawami politycznymi? 

Gdy  tata był ministrem zdrowia w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Miałem wtedy 8 lat. Poza tym często gościliśmy w naszym domu polityków i ich rozmowom się przysłuchiwałem. Pamiętam też jak w 1993 roku po raz pierwszy emocjonowałem się wyborami parlamentarnymi. W końcu nadszedł czas, że sam zacząłem działać w młodzieżówce PSL. Brałem udział w 12 kampaniach wyborczych „ludowców”. Po raz pierwszy w wyborach prezydenckich z 2000 roku pomagałem w sztabie Jarosława Kalinowskiego. Roznosiłem ulotki, rozwieszałem plakaty, zbierałem podpisy pod listami wyborczymi. W 2008 roku zostałem sekretarzem Naczelnego Komitetu Wykonawczego PSL. Dwa lata później krakowianie wybrali mnie do Rady Miasta Krakowa. Nieco wcześniej Waldemar Pawlak zaproponował mi tekę ministra pracy i polityki społecznej. Wtedy odmówiłem. Miałem 27 lat i dopiero co skończyłem studia medyczne. Zaraz miałem zacząć doktorat i staż lekarski.

Ale propozycja padła powtórnie w 2011 roku.

I wiedziałem, że tym razem odmówić nie mogę. Miałem skończony doktorat, pracowałem w szpitalu. Mogłem podjąć to wyzwanie. Poza tym rodzice mi wpoili, że dobro Polski i Polaków należy zawsze stawiać ponad osobiste aspiracje. 

Co w polityce jest tak fascynującego, że mając pewny, prestiżowy zawód lekarza człowiek decyduje się na niepewny byt w tym świecie? 

Polityka daje szanse na zmianę rzeczywistości, pozwala na wprowadzanie ciekawych rozwiązań, które mogą poprawić życie ludzi. Wbrew obiegowej opinii to bardzo ciężka praca. Pewnie bardziej tego się doświadcza w ministerstwie, niż na sali sejmowej. Będąc ministrem trzeba podjąć wiele trudnych decyzji. Oprócz tych dotyczących zmian w polityce rodzinnej, senioralnej czy rynku pracy, także w wielu innych drobnych sprawach, a niewielki błąd może zaważyć na losach setek tysięcy osób. Takich decyzji tygodniowo podejmowałem kilkadziesiąt i jestem zadowolony, że udało się nam wystrzec poważniejszych błędów.

Trudniej być dobrym lekarzem, czy dobrym politykiem? 

Oba zawody są ciekawe i ważne, choć nie tak samo doceniane. Dlatego też ucieszyła mnie wypowiedź Ojca Świętego Franciszka, który podkreślił, że aktywność polityczna nie może być skazywana na potępienie, a wręcz odwrotnie – powinna być wyróżniona. To są bardzo krzepiące słowa. Poza tym w obu zawodach trzeba być odpowiedzialnym i mieć empatię. Bez tych cech nie da się obu dróg zawodowych dobrze przejść. I być z tej wędrówki zadowolonym. 

A jaką drogą chciałby Pan ostatecznie pójść?

Chciałbym być aktywny na jednym i drugim polu. Bo tak już jest, że choć mam dobry zawód, za którym tęsknię, dający prestiż i możliwość realizacji swoich ambicji, to trudno byłoby mi się z polityką na dobre rozstać. Ale nie chciałbym też tracić kontaktu z medycyną. Cztery lata przerwy w zawodzie to dość długo, więc niełatwo będzie to nadrobić. Patrzę jednak na kolegów parlamentarzystów, którzy są lekarzami, czy kierownikami jednostek służby zdrowia i myślę, że i ja to wszystko pogodzę.

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio