Do wyboru szkoły Leona Lauterbacha zachęcili rodzice. Szukali placówki, w której mógłby się rozwijać, spojrzeć szerzej na świat, a nie “tylko zakuć, zdać i zapomnieć”. Ważna była też oczywiście możliwość nauczenia się angielskiego.
- Chciałem się płynnie posługiwać językiem, który otwiera okno na świat. Gdy więc rodzice opowiedzieli mi, jakie ówczesne gimnazjum Open Future stwarza możliwości, oraz jaki ma system nauczania, bardzo mnie to zaciekawiło - wspomina dziś były uczeń .
Gdy poszedł na dzień próbny do szkoły, to już nie chciał z niej wyjść. Obawiał się jedynie o swój angielski. We wrześniu okazało się jednak, że nie musi niczego się bać, bo poziom wiedzy uczniów był wyrównany. Właściwie w ciągu następnych trzech lat nadrobił zaległości i zaczął swobodnie mówić po angielsku, a nawet w tym języku myśleć.
- W gimnazjum wszystkie przedmioty oprócz polskiego i historii prowadzone były po angielsku. Mieliśmy lekcje z native speakerem. Dużo rozmawialiśmy. Siłą rzeczy szybko nauczyliśmy się mówić, bo ta wiedza przychodziła do nas w sposób naturalny - dodaje Arkadiusz Barański, który również jest absolwentem gimnazjum Open Future.
Mama Marii Baczkowskiej o Open Future usłyszała od znajomych. To był wówczas pierwszy rok działania gimnazjum, więc o tej szkole niewiele było wiadomo. Ale oferta przekonała uczennicę na tyle, że postanowiła zaryzykować.
- To co naprawdę mnie przyciągnęło, to głównie angielski, bo faktycznie byłam mocno wkręcona w naukę tego języka. Zachęciło mnie oczywiście dwujęzyczne nauczanie oraz możliwość zdawania w przyszłości matury międzynarodowej.
Nauka w komfortowych warunkach
Leon Lauterbach już w pierwszych dniach roku szkolnego został pozytywnie zaskoczony brakiem hierarchii w relacji uczeń i nauczyciel. - W takim tradycyjnym układzie zdarza się, że gdy uczeń czegoś nie zrozumie, to nie ma odwagi podejść do nauczyciela, myśląc, że ten go skarci lub każe doczytać w podręczniku. My zawsze mogliśmy liczyć na pomoc. Zawsze był czas, by pewne tematy wyjaśnić, nawet na forum, by każdy mógł zobaczyć jak można rozwiązać dane zagadnienie. To był więc układ oparty na bardziej na partnerstwie niż na tradycyjnej szkolnej hierarchii.
Klasa liczyła nie więcej niż osiem osób, więc nauka odbywała się w komfortowych warunkach. Lekcje prowadzili młodzi nauczyciele, pełni pomysłów, poszukujący ciekawych sposobów przekazywania wiedzy.
- Nasza pani od polskiego miała takie bardzo nietuzinkowe podejście do nauczania swojego przedmiotu. Można powiedzieć nowatorskie. Przez to zajęcia nie były nudne. Zamiast czytać, a potem pisać streszczenie, byliśmy angażowani do różnych działań - opowiada Maria Baczkowska.
Do dziś uczniowie pamiętają, jak nauczycielka podsunęła im pomysł, by skorzystać z mediów społecznościowe przy omawianiu mitów greckich. Na Facebooku założyli profil bohaterów mitologii, w którym zaznaczyli różne postaci, ich relacje, czy zainteresowania. Takie nauczanie było bardzo inspirujące. Dziś cenią sobie to, że nie siedzieli nad książką, wkuwając jej treść na pamięć.
- W tej szkole miałem też najlepszą nauczycielkę matematyki. Tłumaczyła w jasny, przystępny sposób nawet najbardziej zawiłe teorie. Potrafiła omawiane zagadnienia zwizualizować, byśmy sobie to wszystko lepiej wyobrażali i przez to zapamiętywali - opowiada Leon Lauterbach.
Szkoła zachęcała uczniów do myślenia, kojarzenia faktów, łączenia wiedzy z różnych przedmiotów. Uczyli się więc poprzez projekty, prezentacje, dyskusje, eksperymenty czy rozmowy. Często też wykonywali interdyscyplinarne projekty łączące wiedzę z kilku przedmiotów. Było to zupełnie inne podejście niż w polskiej szkole. - Gdy wykonywaliśmy katapultę, trzeba było coś przeliczyć, wymierzyć czyli sięgnąć do wiadomości z fizyki i matematyki. Gdy uczyliśmy się o akweduktach łączyliśmy wiedzę z historii, fizyki, chemii i zajęć plastycznych, na których budowaliśmy rzymskie wodociągi z klocków LEGO - wspominają uczniowie Open Future.
Arkadiusz Barański zwraca uwagę na jeszcze jeden ważny fakt. - W gimnazjum pracowaliśmy w zespołach. To była taka interaktywne zajęcia wymagały od nas współdziałania. Teraz te umiejętności wykorzystuję na studiach i w pracy.
Matura wymagająca, ale nie trzeba się bać
Pomysł był taki, że Maria Baczkowska po gimnazjum pójdzie do liceum, do klasy o profilu biologiczno-chemicznym. Plany się jednak zmieniły, gdy Leon Lauterbach powiedział jej, że chce zdawać maturę międzynarodową IB i zachęcał, by razem przeszli przez ten etap nauki. Wybrali jedno z krakowskich liceów, które umożliwiało zdawanie matury międzynarodowej.
- Pomyślałam, że może być fajnie, że to dobra droga ze względu na język angielski, interdyscyplinarne podejście do nauki oraz wymiany uczniowskie. Program IB sam w sobie jest dosyć trudny i bardziej wymagający niż polska matura, ale stwierdziłam, że dam radę. Pomogło mi to, że jestem osobą zdyscyplinowaną. No i zaryzykowałam. Nie dałam się wystraszyć.
W liceum przez pierwsze dwa lata realizowana jest polska podstawa programowa z dodatkowym przygotowaniem do Międzynarodowej Matury Baccalaureate Diploma Programme (IBDP). W praktyce uczniowie poznają te same treści, ale dzięki przyjaznym metodom nauczania przyswajanie wiedzy jest bardzo efektywne. Istotną kwestią jest dwujęzyczność, dzięki której uczniowie poznają treści programowe w dwóch językach: po polsku i angielsku. Z tego też powodu znajomość języka angielskiego dla uczniów rozpoczynających naukę nie powinna być niższa niż B2. Lekcje odbywają się w formie prezentacji.
Jeśli uczniowi spodoba się taki model nauczania i chce go kontynuować, to po dwóch latach przechodzi na dwuletni kurs matury międzynarodowej. Jeśli natomiast uzna, że to nie jest dla niego, bo na przykład obawia się języka, albo ten system prowadzenia lekcji po prostu do niego nie przemawia, to nie ma problemu, by powrócił do polskiego systemu i napisał polską maturę.
Program matury międzynarodowej International Baccalaureate Diploma Programme (IBDP) uznawany jest przez ponad 2000 instytucji, w tym wiodące uniwersytety na całym świecie. Nauka trwa dwa lata ( w klasach III i IV LO) i kończy się egzaminami zewnętrznymi.
- W tym systemie wszystko jest w języku angielskim z wyjątkiem języka polskiego, jeśli się go wybierze. Wszystkie książki, notatki, prezentacje. Dzięki temu szlifujemy słownictwo, gramatykę i zaczynamy myśleć w tym języku - mówi Leon Lauterbach.
To, co najbardziej wyróżnia maturę międzynarodową to wybór przedmiotów, którego trzeba dokonać już na początku pierwszego roku dwuletniego cyklu IB. Wybiera się sześć przedmiotów, w tym minimum trzy na poziomie rozszerzonym, a pozostałe na poziomie podstawowym.
- Oznacza to, że uczeń powinien być już ukierunkowany na to, co chce robić w przyszłości i do jakiej uczelni będzie składał dokumenty. To może być pewna trudność dla osób, które nie są zdecydowane lub jeszcze nie mają pomysłu na przyszłość - zaznacza Leon Lautebach.
Na korzyść międzynarodowej matury przemawia fakt, że otwiera drogę niemal na każdą uczelnię na całym świecie. Jest dokumentem międzynarodowym. Oczywiście z polską maturą też można studiować na zagranicznych uczelniach, ale jest to trudniejsze, bo trzeba spełnić wiele formalności, a także zdawać egzamin językowy. Tymczasem świadectwo z matury międzynarodowej, oprócz tego, że jest dokumentem potwierdzającym wyniki egzaminu dojrzałości, to dokumentuje też znajomość języka angielskiego na poziomie C1.
W programie matury międzynarodowej IB od ucznia jest wymagana samodzielność. - To już takie akademickiej podejście. Przy pisaniu prac przedmiotowych lub badawczej sięga się po opracowania naukowe - mówi Maria Baczkowska. - Żeby zdać maturę trzeba przez te dwa lata solidnie się napracować.
Gdy przyszli we wrześniu do szkoły, to na wejściu dostali rozpiskę terminów na złożenie prac, które trzeba napisać w ciągu dwóch lat. W sumie na liście było około 50 pozycji.
Te prace miały mieć ściśle określoną liczbę stron i słów i złożone powinny być w określonym czasie. Nie można było tłumaczyć się, że zawiesił się komputer, albo nastąpiły inne techniczne trudności, bo wszystkie dane wyświetlały się nauczycielom w systemie. W momencie, gdy przekroczyło się drugi termin, uczniowi groziło niedopuszczenie do matury.
Medycyna w Polsce, informatyka w Anglii
Leon Lauterbach po zdaniu międzynarodowej matury wybrał studia medyczne tak, jak niegdyś jego babcia i dziadek - profesor neonatologii Ryszard Lauterbach. O pozostaniu w kraju zdecydowały rodzinne rozmowy.
- Dziadkowie sugerowali, że jeśli chcę faktycznie być lekarzem w Polsce, no to już lepiej kształcić się na miejscu. Chyba ten argument właśnie skłonił mnie do pozostania w kraju. Nie mówię, że żałuję, bo trafiłem na studia do Warszawy i zakochałem się w tym mieście - opowiada Leon Lauterbach. - Jednak po sześciu latach zupełnie innego podejścia do nauki znowu zderzyłem z polskim systemem. Na pierwszym roku studiów niezwykle trudno było mi wrócić do uczenia się na pamięć, bo niestety na tym to polega.
Leon Lauterbach został w Polsce, żeby zdobyć wykształcenie, ale - jak twierdzi - nie zamyka sobie drogi przed wyjazdem za granicę do pracy. Cały czas szlifuje angielski, żeby nie stracić tego co już osiągnął.
W Polsce pozostała też Maria Baczkowska, która również studiuje medycynę, tyle że w Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach. Dziś twierdzi, że nawet decydując się na studia lekarskie w kraju, dobrze jest przystąpić do matury międzynarodowej, bowiem uzyskuje się na niej lepszy wynik w wyścigu po indeks uczelni medycznej. Poza tym przygotowując się do matury IB zyskała wiedzę, jak organizować czas pracy, co na studiach medycznych jest niezwykle przydatne.
- Widzę różnice między osobami z liceum polskiego systemu, a osobami po maturze IB. W naszym liceum trzeba było uczyć systematycznie. Nie dało się pracować zrywami. Myślę też, że jesteśmy trochę bardziej zorganizowani i tacy bardziej obyci ze stresem, z presją czasu. Wbrew pozorom czuję się na studiach po maturze IB bardzo dobrze przygotowana - dodaje studentka medycyny.
Natłok wiedzy i program liceum zmusiły ją do poszukiwań pewnych rozwiązań, żeby ten proces przyswajania sobie ułatwić. Poznała wiele metod nauki, różne programy do organizacji czasu i do powtórek. Na studia przyszła więc z gotowym systemem pracy.
- Program IB był na tyle wymagający, że zaczęłam sama szukać i interesować się tym, jak się uczyć, by się nauczyć, ale nie siedzieć do nocy, tylko zrobić wszystko w dwie godziny. Teraz na przykład przygotowuję się do egzaminu z fizjologii, który mam za dwa tygodnie i potrafię przekartkować szybko książkę, by stwierdzić co przydatne, a co nie, co trudne, a co łatwe. Ustalić hierarchię tematów, w których czuję najlepiej i najgorzej. Od tych drugich zaczynam naukę - opowiada Maria Baczkowska.W liceum na zajęciach z Academic Writing nauczyła się też, jak napisać pracę badawczą. Przygotowała ich w sumie kilkanaście. Teraz na studiach, gdy trzeba pisać je na zajęciach koła naukowego przychodzi jej to z łatwością.
Arkadiusz Barański po gimnazjum Open Future i nauce w w jednym z krakowskich techników nie miał w planach studiów zagranicznych. Chciał złożyć podanie do Akademii Górniczo- Hutniczej, ale kilka miesięcy przed końcem wakacji otrzymał stypendium na zagranicznej uczelni - Plymouth University w Anglii. Są to trzyletnie studia na kierunku: Informatyka i Cyberbezpieczeństwo z możliwością rocznego stażu, więc o taką możliwość poprosił i będzie poza Polską cztery lata. Oprócz tego pracuje w firmie z branży IT. Dziś były uczeń docenia fakt, że w szkole Open Future poznał świetnie język angielski, a także mógł uczyć się w komfortowych warunkach.
- Teraz, gdy na studiach i w pracy jesteśmy dzieleni na mniejsze zespoły, w których musimy zgodnie współpracować, przypomina mi to warsztaty, które w małych grupach organizowane były w gimnazjum. Tak właśnie wtedy uczyliśmy się i byliśmy do tego bardzo zżyci. To był świetny czas, to była piękna szkoła, która przygotowała mnie do dalszego życia - podkreśla