Projekt ustawy oświatowej wprowadzającej zmiany w strukturze szkolnictwa jest już po konsultacjach. Minister Anna Zalewska chce, by ustawa weszła w życie w styczniu przyszłego roku. Likwidacja gimnazjów ma się rozpocząć już we wrześniu. Choć minister Zalewska powtarza, że reforma jest „przeliczona, przedyskutowana i zaplanowana”, to jednak przybywa środowisk sprzeciwiających się jej wejściu w życie. Do nauczycieli, dyrektorów szkół, związkowców, powoli przyłączają się również rodzice uczniów.
- Wreszcie zaczynają się budzić. Widzą, że zmiany nie są korzystne dla ich dzieci i chcą je zatrzymać - mówi Anna Kozłowska z Krakowa, inicjatorka akcji :Szkoła to nie eksperyment”, która zamieściła w sieci petycję „Stop kumulacji roczników”.
Na razie podpisało się pod nią ok. 1400 osób, choć – jak zaznacza Anna Kozłowska – potencjalnych zainteresowanych jest ponad milion w całej Polsce.
Kumulacja roczników, to jeden z najpoważniejszych problemów, wynikających z projektowanych zmian w systemie oświaty, który dotyczy ok. 700 tys. uczniów w całej Polsce. Już za dwa lata o miejsce w pierwszej klasie szkoły średniej będą się ubiegać dzieci, które obecnie uczą się w I klasie gimnazjum i te, które w przyszłym roku zamiast do gimnazjum pójdą do VII klasy szkoły podstawowej – a więc obecni szóstoklasiści. W większych miastach i lepszych ogólniakach kandydatów będzie dwa razy więcej niż w poprzednich latach. – W tej grupie będzie również mój syn, który obecnie uczy się w VI klasie. Będzie mu o wiele trudniej dostać się do dobrego liceum, bo szkoły nie są z gumy i za dwa lata miejsc w nich nie przybędzie – mówi Anna Kozłowska. - W imię czego te dwa roczniki uczniów mają ze sobą konkurować o te same miejsca w szkołach?
Nie tylko kumulacja roczników
Ten problem spędza sen z powiek również Marcie Tatulińskiej, której syn uczy się w I klasie gimnazjum. Ona również przyłączyła się do protestów. - Nie ma mojej zgody na to, żeby mój syn stał się gwarantem sukcesu politycznego wymyślonych przez panią minister szkół branżowych, tylko dlatego, że miał mniejsze szanse w dostaniu się do wymarzonego liceum – mówi pani Marta.
Zwraca uwagę, że powody do niepokoju mogą mieć również rodzice pozostałych uczniów szkół podstawowych. – Teraz cieszą się, że ich dziecko zostanie dłużej w podstawówce z tą samą grupą rówieśników i pod opieką tych samych nauczycieli, nie zdają sobie sprawy, że po reformie zmienią się obwody szkolne, a dzieci zaczną być przenoszone do innych podstawówek – ostrzega Marta Tatulińska.
Krzyk rozpaczy
Anna Kozłowska przyznaje, że zainicjowana przez nią akcja dotyczy głównie problemu kumulacji roczników, ale tak naprawdę jest krzykiem rozpaczy rodziców przeciwko całej reformie i bylejakości, jaką niesie ona ze sobą. - Nasze dzieci po reformie dostaną byle jakie podręczniki napisane na kolanie, będą się uczyć według byle jakich, bo przygotowanych naprędce programów. Obawiam się jednak, że to wszystko dotrze do wielu rodziców zbyt późno, by mogli zareagować, bo ustawa ma być przyjęta już w grudniu – zaznacza Anna Kozłowska.
Prawdziwe protesty dopiero przed nami
Zdaniem rodziców problemem jest również skrócenie o rok obowiązkowej edukacji ogólnej, co sprawi, że nasi uczniowie znów znajdą się w ogonie Europy. - Prawdziwe protesty tak naprawdę dopiero się zaczną, kiedy rodzice na własnej skórze przekonają się, co oznacza reforma dla ich dzieci, ale wtedy może być już za późno na reakcję – mówi Marta Tatulińska.
Dlatego oprócz zbierania podpisów pod petycją, rodzice chcą dotrzeć do posłów, by z ich pomocą złożyć zapytanie konstytucyjne do Trybunału Konstytucyjnego, gdyż uważają, że zapisy pozwalające na kumulację roczników, a więc utrudniające wielu młodym ludziom wybór wymarzonej szkoły są niezgodne z ustawą zasadniczą.
Związek Nauczycielstwa Polskiego planuje na 19 listopada ogólnopolską manifestację, do udziału w której zachęca zwłaszcza rodziców. Odbędzie się ona na placu Piłsudskiego w Warszawie w godzinach 12-14. Anna Kozłowska deklaruje swój udział w manifestacji. – Robię wszystko, by rodziców było jak najwięcej – mówi.
Kosmetyczne zmiany projektu ustawy
Po trwających niespełna miesiąc konsultacjach społecznych i uzgodnieniach międzyresortowych ministerstwo edukacji ma gotowy projekt ustawy. Wbrew oczekiwaniom wielu środowisk nie ma w nim mowy o rezygnacji ze zmian ustroju szkolnego, czy chociażby odłożeniu reformy w czasie. Zamiast tego wprowadzono kilka kosmetycznych poprawek i w końcu ujawniono koszty reformy.
Początkowo planowano, że egzamin na zakończenie ósmej klasy będzie sprawdzać wiedzę z 4 przedmiotów: języka polskiego, matematyki, języka obcego i historii, teraz MEN wycofało się z tego pomysłu. Egzamin przez trzy pierwsze lata będzie przeprowadzany tylko z 3 przedmiotów: języka polskiego, języka obcego i matematyki. Dopiero od 2022 roku do przedmiotów obowiązkowych dołączy jeden przedmiot do wyboru: biologia, chemia, fizyka, geografia lub historia. Wyniki uzyskane na tym egzaminie będą stanowić jedno z kryteriów rekrutacji do szkół ponadpodstawowych.
MEN wycofało się również z pomysłu matury branżowej dla absolwentów szkoły branżowej drugiego stopnia. Mieli oni zdawać egzamin z trzech przedmiotów obowiązkowych: języka polskiego, matematyki i języka obcego. Z maturą branżową można byłoby iść na studia, ale tylko licencjackie. Pomysł ostro skrytykował nawet Jarosław Gowin, minister nauki i szkolnictwa wyższego. Po zmianach w ustawie egzamin maturalny ma być taki sam dla wszystkich zdających i dawać identyczne uprawnienia.
Dodatkowo projekt ustawy wprowadza próg zdawalności (na poziomie 30 proc.) egzaminu maturalnego z przedmiotu dodatkowego na poziomie rozszerzonym. Obecnie absolwenci mają obowiązek przystąpienia do egzaminu maturalnego z co najmniej jednego przedmiotu dodatkowego na poziomie rozszerzonym, ale nie jest określony próg zdawalności.
Minister ujawniła też w końcu ile będzie nas kosztować reforma edukacji. W przyszłym roku samorządy dostaną 300 mln złotych dodatkowej subwencji na dostosowanie szkół do reformy, m.in. wyposażenie pracowni, zakup mebli, modernizację toalet. MEN obiecuje też przekazać na ten cel w kolejnych latach z rezerwy subwencji oświatowej 168 mln zł rocznie.
W związku z koniecznością tworzenia siódmych klas samorządy już w przyszłym roku będą też potrzebowały 66 mln zł. Te pieniądze również otrzymają w ramach subwencji.