Anna Kolet-Iciek: “Zasługujesz na klapsa. Prosił się nie będę”. Pan to naprawdę napisał do swojej uczennicy?
Andrzej Dyrek: Tak. Tyle tylko, że to zdanie wyjęte z kontekstu rzeczywiście nie brzmi dobrze.
A jaki jest kontekst?
Po pierwsze, to był żart. Uczennica zalajkowała na FB stronę o wyjątkowo wulgarnej nazwie. Wyświetliło mi się to na moim facebookowym profilu i postanowiłem zareagować, bo chciałem ją upomnieć, żeby tego nie robiła. Nie obruszyła się, kiedy to napisałem. Zresztą jej reakcje na moje wpisy zawsze były sympatyczne. Dostawałem serduszka, uśmieszki. Nie napisała, że czuje się zażenowana tym stwierdzeniem.
Do tej samej uczennicy napisał pan, że koledzy rozmawiali o jej pupie.
Relacjonowałem jej rozmowę, jaką przeczytałem w mediach społecznościowych na jej temat.
Zwrócił pan uwagę tym uczniom, że zachowują się niestosownie w stosunku do swojej koleżanki?
Nie. Oni mogą między sobą rozmawiać jak chcą.
Ale ona zasługuje na klapsa, bo zalajkowała portal, który się panu nie spodobał?
Powtarzam, to był żart. Uczennica nie obruszyła się ani na ten, ani na poprzedni komentarz, a ostatnią wiadomością, jaką od niej dostałem było czerwone serduszko. Ja ją naprawdę lubiłem.
Wasza korespondencja stała się teraz podstawą do złożenia przez byłą już uczennicę skargi na pana do kuratorium oświaty.
Zdaję sobie sprawę, że te wpisy były wyjątkowo nieszczęśliwe, jakbym mógł, to bym je połknął. Ale nie było w tym żadnego podtekstu seksualnego, czy molestowania.
Ze wszystkimi swoimi uczniami rozmawia pan w ten sposób?
Bardzo dużo z nimi rozmawiam, często skracając dystans. Taki sposób kontaktu z uczniami stosuję od 25 lat mojej pracy zawodowej, to być może jest ryzykowne, ale dzięki temu nawiązaliśmy lepszy kontakt.
I dzięki temu odnosił pan sukcesy jako nauczyciel?
Nie ma żadnej wątpliwości, że tak właśnie było. To był jeden z elementów tego sukcesu, który osiągnąłem. Wychowałem ponad 160 laureatów i finalistów olimpiad, w skali całego kraju jest może pięć osób, które mogą pochwalić się podobnym rezultatem.
Skracanie dystansu w relacjach z nauczycielem pomaga uczniom w nauce?
Tak, bo łatwiej jest mi do nich trafić. A przy tym moi uczniowie zawsze darzyli mnie autorytetem, byłem przez nich szanowany, nigdy żaden z nich nie odezwał się do mnie niegrzecznie bądź lekceważąco. Rozmawiałem z nimi językiem swobodnym i spontanicznym, ale nigdy nie wulgarnym lub przesadnie poufałym. Nigdy też nie przechodziłem z uczniami na ty.
Ale zapraszał ich pan do swojego domu.
To były spotkania towarzyskie.
Towarzyskie? Z uczniami?
To była kontynuacja starej tradycji zapoczątkowanej przez legendarnego nauczyciela “piątki” prof. Marka Eminowicza. Profesor miał chatę w górach, do której zapraszał czasem uczniów. Tam spędzali wspólnie czas na rozmowach. Chciałem kontynuować tę tradycję. Zacząłem organizować takie spotkania towarzyskie u siebie w domu. Jestem zapalonym kucharzem, więc spotkanie zaczynało się w kuchni, gdzie wspólnie gotowaliśmy. Uczyłem ich sztuki kulinarnej, bo trochę się na tym znam. Potem siedzieliśmy na tarasie, jedli i rozmawiali na różne tematy, które nurtowały uczniów. Mówiliśmy o sztuce, literaturze, muzyce, o tym jakie studia warto wybrać, a czasem o rzeczach całkiem błahych. Pod wieczór odbierali ich rodzice. Spotkania z czasem ustały, bo było to dość kłopotliwe dla moich domowników.
Kto uczestniczył w tych spotkaniach?
Wybrani uczniowie.
Jak ich pan wybierał?
Zapraszałem tych, których lubiłem, z którymi miałem wspólny język. Uczniowie uwielbiali te spotkania. Zaproszenie do mnie traktowali jak wyróżnienie, nobilitację. Zazdrościli sobie tego nawzajem.
Uczennica, która doniosła na pana do kuratorium też była zapraszana?
Była na takim spotkaniu raz, czy dwa, ale w pewnym momencie zaczęła się zachowywać niestosownie. Padły z jej ust słowa wulgarne, które nie powinny były paść. I przestałem ją zapraszać.
Poczuła się odsunięta i postanowiła się zemścić?
Jest to bardzo prawdopodobne i to może być jeden z powodów jej działań.
“W obleśnych detalach rozwodzi się nad fizycznością swoich uczniów i uczennic” - mówi o panu cytowany przez “Gazetę Wyborczą” absolwent V LO.
Dwa razy pozwoliłem sobie na uwagę odnośnie wyglądu uczennicy. Raz był to komplement, napisałem jej, że zgrabnie wygląda. Drugiej powiedziałem, że lepiej by wyglądała z innym kolorem szminki.
Kolor szminki uczennicy nie powinien pana interesować. Podobnie, jak to czy jest zgrabna czy nie.
I nie interesuje mnie to, ale z tymi uczennicami znaliśmy się dobrze i dlatego pozwoliłem sobie na tego typu komentarze. Koniec był taki, że jedna z tych uczennic zwróciła mi uwagę, żebym tak do niej nie mówił, więc grzecznie ją przeprosiłem. Drugą zresztą też przeprosiłem. Przeprosiny zostały przyjęte.
Przyzna pan, że było to kolejne przekroczenie tej dość cienkiej granicy, którą pan wyznaczył w relacjach z uczniami.
Dlatego za to przeprosiłem. Zawsze, gdy tylko dostawałem jakiś sygnał, że kogoś uraziłem, to przepraszałem.
Za lalunie i hoże blondyny też pan musiał przepraszać?
Nigdy nie zwracam się w ten sposób do uczennic. Ponad 20 lat temu zacząłem pisać tzw. dekrety, czyli minifelietony, w których do 2008 roku w sposób żartobliwy opisywałem życie szkoły, a następnie wieszałem to na drzwiach pracowni. Pół szkoły przychodziło i płakało ze śmiechu czytając te teksty. Dyrektor też je czytał, aprobował i nawet zachęcał do tworzenia kolejnych, kiedy brakowało mi weny. To był element szkolnego folkloru. Dwa dekrety, w tym jeden dość frywolny “o chuci”, trafiły nawet do księgi pamiątkowej wydanej z okazji 135-lecia naszej szkoły. Nigdy przez 20 lat ukazywania się moich dekretów nikt nie obrażał się za to co napisałem i nie doszukiwał w tym na siłę podtekstów. Wiele lat temu moja uczennica, jedna z bohaterek dekretu, powiesiła go sobie nawet nad łóżkiem. Dziewczyny, o których pisałem w felietonie poświęconym blondynkom też były zachwycone, zresztą przyszły potem do szkoły w T-shirtach z odręcznie namalowanymi tekstami "Dyrek is the best".
Ma pan dziś żal do dyrektora Pietrasa, że nie stanął w pana obronie i pozwolił odejść ze szkoły?
Nie ukrywam, że tak. Przepracowaliśmy razem 25 lat i myślę, że zasługiwałem z jego strony na coś więcej. Zwłaszcza, że wiedział o zarzutach dziewczyny już od października ubiegłego roku, kiedy uczennica złożyła skargę na mnie do dyrektora. Wówczas dyrektor poprosił mnie o wyjaśnienia. Przygotowałem je na piśmie. Nie zrobił żadnego kolejnego ruchu, czyli jak zrozumiałem, moje wyjaśnienia mu wystarczyły. Sprawa ucichła aż do momentu, kiedy uczennica postanowiła zainteresować nią kuratorium.
Wówczas dyrektor zasugerował, że lepiej będzie jak odejdzie pan ze szkoły?
Kiedy okazało się, że sprawa trafiła do kuratorium poinformowałem dyrektora, że rozważam możliwość odejścia. Po dwóch dniach dyrekcja poinformowała mnie, że lepiej będzie jeśli rzeczywiście zrezygnuję z pracy, uniosłem się honorem i złożyłem wypowiedzenie. Jednak większy żal mam do uczniów niż dyrektora. Jego jestem w stanie zrozumieć, on nie chce mieć problemów z kuratorium, ale uczniowie, a zwłaszcza samorząd, zachowali się niegodnie.
To znaczy?
Uczennica, która zgłosiła sprawę do kuratorium w styczniu założyła zamkniętą grupę na Instagramie, na której jestem szkalowany przez byłych i obecnych “piątkowiczów”. Z grupy usuwane i hejtowane są osoby, które próbują mnie bronić. Podobne rzeczy dzieją się na grupie V LO, zarządzanej przez samorząd uczniowski. Uważam, że tym samym samorząd wykazał się hipokryzją. Przez wiele lat z nimi współpracowałem, mimo że nie jestem formalnym opiekunem samorządu. Zawsze ich wspierałem, zwłaszcza w organizacji akcji charytatywnych. Przychodzili prosić o pomoc, bo wiedzieli, że mogą na mnie liczyć. Teraz na grupie piszą, że od dawna wiedzieli, że ze mną jest coś nie tak. To po co do mnie przychodzili? Obecna przewodnicząca zapewnia, że zgadza się z zarzutami pod moim adresem, a dopiero co jej współpracowniczki przysłały mi podziękowania za współorganizację jakiejś akcji.
Są tacy, którzy biorą pana w obronę.
Dostałem ogromne wsparcie od życzliwych mi ludzi, moich obecnych i byłych uczniów, którzy zapewniają, że przyczyniłem się do rozwoju ich ścieżki zawodowej, podałem im rękę, pokazałem drogę. To mnie podbudowuje.
Przeciwko panu toczy się postępowanie wyjaśniające przed rzecznikiem dyscyplinarnym dla nauczycieli.
Jeśli sprawa trafi przed komisję dyscyplinarną to będzie lincz. Nie wierzę w moje szanse.
W środowisku mówi się, że kuratorium oświaty “uwzięło się” na nauczycieli z V LO. Pan się z tym zgadza?
Rzeczywiście “piątka” nie ma ostatnio łatwego życia. Wyjątkowe zaangażowanie naszych nauczycieli w strajk mogło się nie spodobać w kuratorium. Na pewno tam za nami nie przepadają. To nie jedyna sprawa dotycząca V LO, jaką w ostatnim czasie zajmuje się kuratorium. Wcześniej zaatakowano innego nauczyciela. Wyciągnięto mu sprawę sprzed trzech lat, że wtedy odezwał się niestosownie na lekcji, a uczniowie dostali do wypełnienia ankiety, w których mieli donosić na swoich nauczycieli. Przy okazji kuratorium skompromitowało się nieudolnym podejściem do tematu, cała Polska się z nich śmiała i myślę, że choćby z tego powodu nie odpuszczą nam.
Co pan teraz będzie robił?
Niezależnie od tego, jak skończy się sprawa przed komisją dyscyplinarną na pewno nigdy już nie wrócę do V LO. Mam uraz. Wieść o moim odejściu z “piątki” szybko się rozeszła i od razu dostałem sporo świetnych propozycji pracy, na pewno nie będę narzekał na brak zajęć.
Nadal będzie pan stosował podobne metody kontaktu z uczniami?
Może nie będę komplementował pewnych części ciała :), ale mam nadzieję, że ta cała sprawa nie zabiła mojej otwartości i życzliwości w stosunku do ludzi i nie zburzy mojego światopoglądu. Zawiodłem się bardzo na ludziach i potrzebuję czasu, żeby dojść do siebie.