Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

Kiedy nauczyciele przestaną oceniać uczniów? [ROZMOWA]

28.05.2021

Anna Kolet-Iciek redakcja@miastopociech.pl

Kiedy nauczyciele przestaną oceniać uczniów? [ROZMOWA]
Wśród nauczycieli trwa żywiołowa dyskusja na temat czasu ich pracy. Ministerstwo edukacji chce bowiem podnieść o dwie godziny pensum dydaktyczne. Oznacza to, że zamiast 18 godzin w tygodniu, nauczyciele będą pracować przy tablicy 20 godzin, na przygotowanie się do lekcji, spotkania z rodzicami, sprawozdania i inne tego typu czynności zostanie im 20 godzin. Uczący twierdzą jednak, że już teraz pracują zdecydowanie więcej niż przewiduje ustawa. Wiele czasu zajmuje im ocenianie prac uczniów i udzielanie informacji zwrotnej. Czy tak jest naprawdę, i czy szkoła bez oceniania jest możliwa? Na ten temat rozmawiamy z Dariuszem Sochackim, nauczycielem języka angielskiego; wiceprezesem fundacji Ja, Nauczyciel oraz moderatorem największej grupy nauczycielskiej o tej samej nazwie.

Anna Kolet-Iciek, miastopociech.pl: Nauczyciele narzekają, że pracują zbyt dużo, a sporo czasu pochłania im proces związany z bieżącym ocenianiem uczniów. Tymczasem, zgodnie z prawem oświatowym w ciągu roku szkolnego wymagane są tylko dwie oceny: śródroczna i końcoworoczna. Dlaczego nauczyciele zadają sobie tyle trudu i wystawiają dzieciom oceny, których nie muszą?

Dariusz Sochacki, "Ja, nauczyciel": Większość nauczycieli robi to z rozpędu - znają to z czasów, gdy sami chodzili do szkoły, a dodatkowo robią tak zwykle starsi koledzy i koleżanki, a więc młodzi pedagodzy po prostu dostosowują się do panujących obyczajów. Niesłychanie trudno jest się przeciwstawić zwyczajom większości, niezależnie od tego jak wzniosłe ideały wynosi młody nauczyciel ze studiów. Niejednokrotnie istnieją też niestety w statucie szkolnym zapisy o wymaganej liczbie ocen bieżących, czy też o obowiązku dokonywania oceniania bieżącego, a więc oczekuje tego również dyrekcja. A żeby było już całkiem ciekawie, jeżeli już nauczyciel podejmie się walki z systemem i z ocen zrezygnuje, potrafią się ich domagać sami rodzice, którzy przecież też byli kształceni w ten sposób, i oczekują ocen cyfrowych, zliczają te średnie, pilnują, żeby jedynki były poprawione, i rozliczają swoje dzieci oraz nauczycieli w ten właśnie sposób. Ta tradycja jest bardzo ciężka do zmiany, a o jej szkodliwości dopiero zaczynamy się uczyć.

Ocenianie uczniów powoduje więcej szkód niż pożytku?

Ocenianie bieżące to jedna z głównych bolączek polskich szkół. Nie tylko powoduje ono ogromny stres wśród uczniów, konfliktuje nauczycieli z uczniami i ich rodzicami, ale przede wszystkim zajmuje ogromne ilości czasu, a właśnie o czas pracy przecież toczy się spór. Większość nauczycieli, według mojej oceny, nie jest jednak jeszcze gotowa całkowicie zrezygnować z oceniania. Nie ma też co liczyć na to, że przy obecnym składzie Ministerstwa Edukacji szkoły staną się wolne od ocenozy drogą odgórnych zaleceń, ponieważ zarówno ten, jak i poprzedni ministrowie wydają się być oddani przywracaniu szkoły do stanu, który z nostalgią wspominają z czasów słusznie minionych. Ale coraz liczniej zauważa się oddolne ruchy zmierzające w kierunku zakończenia szkodliwej testomanii, rankingów, pasków i wiecznego odpytywania.

Czy jest szansa, że kiedyś szkoła będzie wolna od tego wszystkiego?

Oczywiście tak, zwłaszcza, że już obecnie prawo oświatowe tego nie wymaga, więc to jest tylko (i aż) kwestia zmiany mentalności uczestników procesu. Jednak ze względu na pragnienie standaryzacji, jak i jeszcze mocniejsze pragnienie rozliczania nauczycieli i dyrektorów z efektów ich pracy, z pomiaru osiągnięć prawdopodobnie długo jeszcze nie zrezygnujemy.

Ile czasu potrzebujemy na taką zmianę?

Ktoś na forum Szkoły Minimalnej zadał mi ostatnio podobne pytanie, odpowiedziałem, że jeżeli zorganizujemy mocny zespół, który tą zmianą będzie zarządzał, dostarczymy szkole solidne narzędzie, zaopatrzymy je we wsparcie warsztatowe możemy w ciągu 2-3 lat przestawić do 30% szkół na nowe tory. Mam przeczucie, że ten ruch już niedługo nabierze masy krytycznej, choć nie ukrywam, że te inicjatywy są obecnie bardzo rozproszone i dlatego mało efektywne. Dlatego powinniśmy współdziałać. Sam wybrałem grupę oraz fundację Ja, Nauczyciel, gdzie wiele wspaniałych osób marzących o szczęśliwych szkołach codziennie pracuje nad zmianą mentalności i przyzwyczajeń nauczycieli i nauczycielek. Mam nadzieję, że dołączą do nas Szkoła Minimalna, Budząca się Szkoła i wiele innych, i razem, wbrew ministrom, którzy ciągną nas w przeszłość, przeniesiemy naszą edukację w XXI wiek, który przecież wkroczył już w trzecią dekadę.

30 proc. szkół to nadal mniejszość. Jak ulżyć pozostałym uczniom?

Jest sposób na to, by pomiar wiedzy odbywał się w sposób przyjazny dla ucznia i nauczyciela. Tym sposobem jest hybrydyzacja pracy pedagogów, czyli systematyczne włączanie narzędzi informatycznych w proces nauczania. Obecnie polski nauczyciel często jest w większym stopniu urzędnikiem czy funkcjonariuszem niż nauczycielem. Sam często w pracy w państwowej szkole tak właśnie się czułem i niejednokrotnie zadawałem sobie pytanie, czy po to tyle czasu studiowałem pedagogikę, metodykę i psychologię, żeby teraz poświęcać tyle czasu na czynności tak mechaniczne jak odpytywanie czy sprawdzanie testów. Są to przecież czynności, które bez problemu można obecnie oddelegować aplikacji mobilnej lub komputerowej. Dlatego postanowiłem sam stworzyć dla siebie narzędzia, które mnie od konieczności ciągłego sprawdzania i mierzenia poziomu wiedzy uwolnią. Zaprojektowałem i obecnie od 2 lat testuję w szkole publicznej własną platformę hybrydową, i w zasadzie w większości klas pozwoliło mi to zrezygnować całkowicie ze sprawdzianów, kartkówek i odpytywania. Mam dzięki temu więcej czasu na planowanie ciekawszych zajęć, wyszukiwanie ciekawych materiałów, więcej czasu na rozmowę z uczniami w trakcie lekcji czy indywidualizację treści i metod w zależności od potrzeb ucznia.

Jak to działa?

Moja platforma pozwala mi nie tylko precyzyjnie dobrać i polecić materiał danemu uczniowi, ale wykonuje za mnie pomiar jego aktywności i postępu. Opracowuję też zupełnie nowe narzędzie w ramach platformy, które pozwoli poprawiać wypracowania dużo szybciej i skuteczniej niż robi się to ręcznie. Mam mocne podejrzenie, że to będzie prawdziwy hit, ponieważ poprawianie wypowiedzi pisemnych i zadań otwartych jest tym, co zajmuje najwięcej czasu językowcom i polonistom. Mojej platformy Eurudyta.pl obecnie używam głównie ja, oraz kilku nauczycieli z mojej szkoły, i kilku rozsianych po Polsce. Ale w przyszłości, jeżeli będzie nas więcej, będziemy oszczędzać całe mnóstwo czasu nie tylko na ocenianiu, ale również na poszukiwaniu materiałów i indywidualizacji treści.

Koniec ze sprawdzianami?

Jeżeli nauka będzie wspomagana platformą hybrydową, sprawdziany nie będą potrzebne i zwolni się dosyć dużo czasu na ciekawsze rzeczy. Obecnie sprawdziany i kartkówki są nie tylko formą "kontroli jakości", ale również sposobem na wymuszenie na uczniach systematycznych powtórek materiału. O ile powtarzanie materiału ma duży sens, forma sprawdzianu jest dosyć uciążliwa i dla ucznia, i dla nauczyciela, a przecież można to załatwić algorytmami, gdzie aplikacja sama przypomni uczniowi, że części materiału prawdopodobnie właśnie zapomina, i podrzuci mu serię krótkich i bezbolesnych powtórek, które lepiej niż sprawdzian odświeżą mu pamięć. A czas, który do tej pory nauczyciel przeznaczał na pisanie, kserowanie, przeprowadzanie, poprawianie i ocenianie sprawdzianów i kartkówek, teraz wykorzysta na poszukiwania ciekawych materiałów, czy zastosuje bardziej kreatywne metody pracy z grupą w klasie.

Czas pandemii pokazał, że tradycyjna szkoła, jako miejsce, do którego przychodzi się po wiedzę nie jest bezwzględnie potrzebna. Są nawet tacy, którzy twierdzą, że formuła szkoły, jaką obserwujemy obecnie już dawno się wyczerpała, a nauczyciele tak naprawdę nie są już potrzebni i wielu z nich można by zwolnić bez większego uszczerbku dla uczniów, którzy już teraz sporo wiedzy czerpią chociażby z internetu.

Co do zasady, nie sposób odmówić temu myśleniu logiki. Nauczyciel w obecnej postaci, czyli “przekazywacz wiedzy”, faktycznie jest przeżytkiem w dobie powszechnego dostępu do internetu poprzez superszybkie mikrokomputery, które każdy już niemal uczeń nosi w kieszeni. W takiej sytuacji nauczyciel nie jest wymagany jako źródło wiedzy, gdyż ta jest na wyciągnięcie kciuka. Ale według mnie, nauczyciel będzie potrzebny zawsze jako mentor, przewodnik, czy doradca, który może pomagać kierować ucznia w gąszczu narzędzi i treści, zamiast mu je wykładać. Taka rola nauczyciela będzie w pełni wykorzystywać jego wykształcenie pedagogiczne, i nie będzie obciążona licznymi absurdami, o jakich już od lat słyszy się od samych uczniów.

Co mówią uczniowie?

“Po co ja mam się tego uczyć na pamięć?” “Ta wiedza do niczego mi się nie przyda.” “Jak będę potrzebował to sobie wyszukam w internecie.” “Mam translatora.” “Wyguglam.” Ciągle to słyszę w szkole. Im szybsze są smartfony i internet mobilny, tym trudniej uczniom tłumaczyć celowość większości pracy jaką każe się im wykonywać w szkole. A jak nauczyciele zarządzają procesem kształcenia ucznia w klasie? "Masz kartkę, ołówek, pisz z pamięci, zakaz smarfonów, musisz sam." System szkolny zachowuje się tak, jakby ten świat cyfrowy nie istniał, i nauka “musiała boleć”. Ja się z tym nie zgadzam. Osobiście nie wierzę jednak w czysty e-learning. Może to kwestia tego, że sam wychowałem się i wykształciłem w erze analogowej, ale dla mnie jest coś ryzykownego w pozostawieniu wszystkiego komputerowi. Dlatego moją platformę projektuję jako narzędzie hybrydowe, w którym to nauczyciel ma swoją rolę jako reżyser, doradca, zarządzający treścią i procesem. Może zobrazuję to przykładem z mojej codziennej pracy. Jeżeli przykładowo zauważam w klasie, że dany uczeń pozapominał formy przeszłe czasowników angielskich, kilkoma kliknięciami wysyłam mu na jego osobisty telefon zestaw interaktywnych fiszek z lektorem, z których może się nauczyć. Nie muszę nic tłumaczyć - mówię tylko - “masz na Eurudycie, powtórz, bo widzę, że zapomniałeś”. Co musiałbym zrobić, gdybym nie miał tego narzędzia? Wskazać stronę w książce lub ją uczniowi skserować, dać, wytłumaczyć, liczyć na to, że nauczy się poprawnie wymawiać, przepytać, poprawić wymowę, wpisać ocenę, ewentualnie dać możliwość poprawy, czyli przejść to jeszcze raz. A uczniów w klasie jest średnio ponad 20. I takich sytuacji jest masa, dlatego podkreślam - ja oszczędzam dużo czasu. Nauczanie hybrydowe jest przyszłością.

Nauczyciele zwracają uwagę, że dzięki konieczności przejścia na zdalne nauczanie poznali wiele nowoczesnych narzędzi pracy, z których zamierzają korzystać również po powrocie do stacjonarnych lekcji.

Ciekawym efektem ubocznym włączania narzędzi tego typu w proces edukacji jest to, że może on nam pomóc uporać się z problemem dezinformacji czy fake newsów. W Polsce według badań jest bardzo wysoki poziom podatności na dezinformację i wiele osób zadaje sobie pytanie dlaczego tak jest. A jak ma być, jeżeli my w szkole przez 12-18 lat udajemy czy każemy uczniom i studentom udawać, że internet nie istnieje? Jeżeli zaś włączymy narzędzia cyfrowe do nauczania w sposób systematyczny, kwestia rozpoznawania nieprawdy czy manipulacji, kwestia zamykania się w bańkach informacyjnych, czy kwestia weryfikacji źródeł stanie się codzienną pracą każdego ucznia i nauczyciela. To jest duża szansa, aby problem dezinformacji rozwiązać systemowo, i to już od wczesnych lat w szkole.

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio