Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

Justyna Romaniak: Leśne dzieci są szczęśliwe

17.06.2016

Justyna Romaniak: Leśne dzieci są szczęśliwe
Rozmowa z Justyną Romaniak, założycielką Dzikiej Osady, pierwszego w Małopolsce leśnego przedszkola i szkoły bez szkoły. Mamą 6,5-letniego Adasia, 4,5-letniej Blanki i 1,5 rocznego Emila.
Czy domek z gliny, bez dostępu do bieżącej wody to rzeczywiście najlepsze miejsce na prowadzenie przedszkola?
 
Z prawnego punktu widzenia Dzika Osada, którą tworzę wraz mężem w Konarach, nie jest przedszkolem.
 
A więc czym?
 
Kilka lat temu znalazłam w internecie artykuł na temat idei leśnych przedszkoli. Miałam już wówczas dwoje dzieci i ubolewałam nad tym, że nie mogę znaleźć dla nich miejsca w systemie edukacji, które odpowiadałoby wszystkim moim potrzebom.
 
Rodzicom zwykle do szczęścia wystarcza angielski pięć razy w tygodniu.
 
Ja szukałam miejsca, w którym moje dzieci będą przebywać w otoczeniu natury, w atmosferze szacunku i akceptacji, z nastawieniem na swobodną zabawę, gdzie będą mogły harmonijnie się rozwijać w swoim własnym tempie. Kiedy przeczytałam o leśnych przedszkolach, pomyślałam, że właśnie tego chcę dla moich dzieci.
 
Wówczas w Polsce nie było jeszcze ani jednej takiej placówki. Działały za to w Skandynawii, Niemczech i Czechach.
 
Uświadomiłam sobie, że dam radę zrobić coś takiego u nas, że to jest możliwe. I tak narodziła się chęć stworzenia Dzikiej Osady – miejsca, gdzie edukacja zwrócona jest w stronę natury, gdzie dzieci uczą się odpowiedzialnego funkcjonowania w grupie, gdzie mogą być sobą, gdzie ich indywidualne wybory są szanowane, a ich zdanie jest brane pod uwagę...
 
Zorganizować takie miejsce to jedno, zupełnie czym innym jest przekonać rodziców, by chcieli tam posłać swoje dzieci. Większość z nas trzyma pociechy pod kloszem, a zimą kiedy w całej Małopolsce normy zanieczyszczenia powietrza są wielokrotnie przekroczone nawet nie wypuszczamy ich z domu. Tymczasem w leśnym przedszkolu dzieci mają większość czasu spędzać pod gołym niebem.
 
Zastanawiam się, czy to powietrze na zewnątrz jest rzeczywiście dużo gorsze niż wewnątrz budynku. Mój najstarszy synek niemal od urodzenia, kilka godzin dziennie przebywał na zewnątrz, a mieszkaliśmy jeszcze wtedy w Krakowie. Tylko, że te kilka lat temu nie mówiło się tak dużo o smogu. Adaś sypiał na świeżym powietrzu nawet w te najgorsze jesienno-zimowe szarówki, teraz myślę, że to musiał być właśnie ten smog, ale – o dziwo - jest zdrowy jak ryba, nie ma alergii, choruje bardzo rzadko i od urodzenia nie przyjął żadnego chemicznego leku. To pokazuje, że smog w żaden sposób na niego nie wpłynął. Daleka jestem jednak od tego, żeby doradzać rodzicom wyprowadzanie dzieci na zewnątrz, gdy normy zanieczyszczeń są przekroczone, ale gdybym mieszkała nadal w Krakowie, na pewno nie udałoby mi się spędzić całego dnia z dziećmi w domu, bo myślę, że siedzenie w czterech ścianach zaszkodziłoby nam bardziej niż smog.
 
Jakie korzyści odnosi dziecko przebywając w leśnym przedszkolu?
 
Jest ich tak dużo, że nie wiem od czego zacząć. Istnieje pojęcie „Zespół Braku Kontaktu z Naturą”. Po raz pierwszy wprowadził je Richard Louv, amerykański pisarz, który wydał książkę „Ostatnie dziecko lasu”. Wysunął on przypuszczenie, że większość dysfunkcji rozwojowych w sferze psychosomatycznej, takich jak ADHD, alergie, skłonność do nadwagi, depresji czy zaburzeń integracji sensorycznej może mieć swe źródła w bardzo ograniczonym lub zupełnym braku kontaktu dzieci z naturą. Pobyt w leśnym przedszkolu dla wielu maluchów może się zatem okazać zbawienną terapią, czy profilaktyką wielu zaburzeń w procesach rozwojowych.
 
Podobno są przedszkolaki, które nigdy w życiu nie były w lesie, a z badań naukowców z krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego wynika, że w ubiegłym roku tylko jedno na ponad 30 przedszkoli w Krakowie zabrało tam dzieci na wycieczkę.
 
To bardzo smutne, bo w otoczeniu przyrody dzieci zdecydowanie lepiej się rozwijają, zaczynają zadawać pytania, stają się pewne siebie, odważne, samodzielne i kreatywne. Leśne dzieci żyją pełnią życia i poznają świat, bo nie da się przecież nauczyć życia przyklejając naklejki w książce. Tak jak podejmowania decyzji można nauczyć się tylko podejmując decyzje.
 
Spędzając pół dnia pod gołym niebem łatwo jednak złapać katar.
 
Wręcz przeciwnie. Doświadczenie innych państw, w których leśne przedszkola funkcjonują od dawna pokazuje, że dzieci, które do nich uczęszczają zdecydowanie rzadziej chorują. Dzięki przebywaniu na świeżym powietrzu, również w czasie mrozu czy deszczu, człowiek nabiera odporności. Widziałam to na własne oczy, będąc w leśnym przedszkolu w Czechach. Był środek zimy, a mimo to dzieci były zdrowe i zadowolone, niektóre z nich były zdyszane zabawą i miały porozpinane kurtki. Pani prowadząca grupę powiedziała nam, że mieli w tym roku tylko dwie lekkie infekcje. Dewiza leśnych przedszkoli brzmi: „nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie”. Jeśli dziecko ma na sobie dobrze dobrany zestaw ubrań, to nawet mróz nie jest dla niego problemem.
 
A co z higieną? Myciem rąk, zębów, załatwianiem potrzeb…
 
Będziemy mieć zbiornik z deszczówką, w którym dzieci będą mogły się umyć, ale na pewno zdarzy się tak, że nie będą miały czystych rąk podczas sjedzenia drugiego śniadania w trakcie spaceru. Jednak od tego naprawdę się nie umiera. Dużo prawdy jest w stwierdzeniu, że brudne dziecko to szczęśliwe dziecko. Natomiast swoje potrzeby dzieciaki będą załatwiać w ekologicznej toalecie kompostującej lub w ustronnym miejscu w lesie.
 
Przedszkolaki z Dzikiej Osady, w razie brzydkiej pogody, będą się chronić w lepiance.
 
Właściwie będzie to domek ze słomy, gliny i drewna o powierzchni 35 metrów kwadratowych. Będziemy się w nim chronić po obiedzie w zimniejsze dni, ponieważ gdy będzie ciepło i przyjemnie nic nie będzie stało na przeszkodzie, by pozostać na świeżym powietrzu cały dzień. W domku dzieci będą miały możliwość podjęcia aktywności rozwijających kreatywność, takich jak: filcowanie, tkanie na krosnach, prace w drewnie, szycie czy rysowanie. 

A co ze „zwykłymi” zajęciami dodatkowymi, angielskim, rytmiką, tańcami?
 
Oczywiście to wszystko też będzie, ale nie jako specjalnie zorganizowane zajęcia, tylko coś co pojawia się naturalnie i spontanicznie. Taniec czy śpiew towarzyszy moim dzieciom na co dzień, ja sama uwielbiam śpiewać i nie potrzebujemy konkretnie wyznaczonego czasu, żeby to robić. Tak samo będzie w Dzikiej Osadzie. A elementy angielskiego będziemy wprowadzać w codziennych zabawach.
 
Ilu rodziców udało się już Pani przekonać do swojej idei?
 
Naszym problemem jest to, że większość rodziców zainteresowanych edukacją w plenerze mieszka w Krakowie i tylko ci, którzy mieszkają na jego południowych obrzeżach odważyli się zdecydować na codzienne dojazdy. Na razie mamy zapisanych sześcioro dzieci. Myślę jednak, że nasze społeczeństwo potrzebuje czasu, aby oswoić się z ideą leśnych przedszkoli czy edukacji demokratycznej. Część rodziców musi też pewnie na własne oczy przekonać się, że to działa i służy dzieciom.

Przy okazji tworzy Pani również leśną szkołę demokratyczną.
 
Nazwałam to szkołą bez szkoły. Tworzymy szkolną społeczność inspirowaną szkołami demokratycznymi. Będzie to połączenie edukacji demokratycznej z edukacją w plenerze, a pierwszymi uczniami będą mój Adaś i 9-latek, który od roku jest w nauczaniu domowym z powodu traumy, jaką wywołało u niego chodzenie do zwyklej podstawówki.
 
Czym szkoła demokratyczna różni się od typowej placówki?
 
Nie ma u nas lekcji, klas, ocen ani nauczycieli. Jesteśmy samouczącą się społecznością. W naszej szkole bez szkoły dzieci uczą się cały czas. Na początku po prostu przez swobodną zabawę, czerpiąc inspirację ze wszystkiego co znajduje się w ich otoczeniu. Opiekunowie są przyjaciółmi dzieci, nie nadzorują ich, ale im towarzyszą, służąc pomocą w razie potrzeby. W Dzikiej Osadzie akceptujemy wszystkie emocje dzieci, nie dzieląc ich na dobre i złe oraz pomagamy dzieciom rozpoznawać je, nazywać i radzić sobie z nimi. Nie oceniamy oraz nie stosujemy kar i nagród.

Bez kar i nagród chyba ciężko zmotywować ucznia do nauki?
 
Dzieci w szkołach demokratycznych najczęściej uczą się z własnej chęci, tego co je po prostu interesuje – bywa, że bardzo szybko osiągają ponadprzeciętny poziom w jakiejś dziedzinie, a to dzięki motywacji wewnętrznej i entuzjazmowi jaki temu towarzyszy. Swoboda i możliwość wyboru aktywności uskrzydla dzieci i pozwala w nich rozpalać ogień. I na tym polega rola mentorów w naszej szkole – by być z dziećmi i nie ugasić pędu dziecka do podążania naprzód, do uczenia się i tworzenia. Czasem dzieci uczą się z konieczności – ponieważ co roku muszą zdać egzaminy, by móc pozostać w szkole demokratycznej – ale same rozplanowują sobie czego i kiedy się będą uczyć. Młodsze dzieci proszą zazwyczaj o pomoc mentorów. Ale ogólna zasada jest taka, że to dziecko jest odpowiedzialne za swój proces edukacyjny.

Ukończyła Pani kurs trenerski Treningu Skutecznego Rodzica w Centrum Komunikacji Gordona. Co to znaczy być skutecznym rodzicem?
 
Dla większości osób stwierdzenie „skuteczny rodzic“ może kojarzyć się z takim, który zawsze stawia na swoim i ma posłuszne dziecko. Nic bardziej mylnego. Skuteczny rodzic według Gordona to taki, któremu bez używania autorytetu opartego na władzy, udało się stworzyć z dzieckiem dojrzałą i szczerą relację. W Treningu Skutecznego Rodzica chodzi głównie o empatyczną komunikację, czyli wsłuchiwanie się w to, co dziecko ma nam do powiedzenia, szanowanie jego emocji i jego zdania, oraz wsłuchiwanie się w siebie i w to czego my naprawdę chcemy, czego potrzebujemy i co czujemy. I szukanie takiego rozwiązania, które zadowala każą ze stron.
 
Trudna praca.
 
Ale warto. Niewielu jest rodziców, którzy odkryli, że stary schemat wychowania, w którym „dzieci i ryby głosu nie maja” już się nie sprawdza i nie przynosi dobrych efektów. Dzieci, które w ten sposób zostały wychowane nie radzą sobie w życiu najlepiej. Jako społeczeństwo mamy mnóstwo problemów. Brakuje nam kreatywności, pewności siebie, mamy złe zdanie na swój temat. Coraz częściej młodzi ludzie nie potrafią odnaleźć sensu własnej egzystencji, nasz świat zalewa fala depresji.
 
To wszystko wina rodziców? Jakie błędy wychowawcze najczęściej popełniają?
 
Nie potrafią stworzyć z dziećmi relacji opartej na szacunku, ponieważ nikt ich tego nie nauczył. A niestety, do momentu kiedy nie zaczniemy się nad tym zastanawiać, traktujemy dzieci tak, jak sami byliśmy traktowani. Więc myślę, że takim najpoważniejszym błędem jest pewna bezrefleksyjność na temat własnego postępowania, przy czym zaznaczam, że ufam temu, że każdy rodzic wychowuje dziecko najlepiej, jak potrafi. Często jednak rodzice spostrzegają, że coś jest nie tak, gdy okazuje się, że ich nastolatek w ogóle nie chce z nimi rozmawiać. A to tylko efekt tego, że od małego rodzice nie słuchają swoich dzieci, nie liczą się z ich zdaniem, przez co sprawiają, że dziecko zaczyna dostrzegać w nich wroga, stopniowo zamyka się na kontakt z nimi i zanika prawdziwa relacja. Nigdy nie jest oczywiście za późno na ratowanie tego, ale o wiele łatwiej i piękniej jest zaprzyjaźnić się ze swoim dzieckiem od początku i wychować człowieka, który zna swoją wartość i nie będzie musiał się buntować przeciwko swoim rodzicom.

Życie na wsi, w otoczeniu przyrody ma swoje plusy, ale czy nie obawia się Pani, że w ten sposób odbiera Pani swoim dzieciom szansę na rozwój zainteresowań i pasji? Mieszkając w mieście łatwiej zorganizować dzieciom chociażby ciekawe zajęcia.

Nam również nie brakuje aktywności. Całą rodziną trenujemy capoeire, bo nasze dzieci bardzo nas o to prosiły. Capoiera to nie tylko sztuka walki, zawiera również elementy tańca, rytmiki, śpiewu oraz gry na instrumentach. Adaś chodzi na judo, a raz w tygodniu jeździmy na basen. Kiedy mieszkaliśmy w Krakowie więcej czasu poświęcaliśmy na przykład na czytanie dzieciom książek. Teraz, kiedy żyjemy w Konarach nie ma na to przestrzeni, bo dzieci spędzają większość dnia na swobodnej zabawie i zauważyłam, że dzięki temu uczą się nawet więcej niż kiedyś, bo są to realne umiejętności i wiedza poparta doświadczeniem zmysłowym, a nie suche książkowe informacje. Poza tym życie bliżej natury jest dla dzieci najlepszą ochroną przed wieloma bolączkami naszego nowoczesnego i ucywilizowanego życia. Cieszy mnie to tym bardziej, że chcę dawać moim dzieciom wolność decydowania o sobie, a tu w Konarach mają tyle ciekawych rzeczy do robienia, że najczęściej nawet kreskówki nie stanowią dla nich konkurencji.

Mąż wspiera Panią w działaniach?

Tak, od samego początku. Nasz pogląd na życie i wychowywanie dzieci jest bardzo spójny, a teraz także w realnych działaniach, ponieważ sam zaprojektował i własnoręcznie z pomocą przyjaciół i rodziców stawia domek z gliny dla przyszłych dzikich osadników.

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio