Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

Jedyny humanista w rodzinie. Bogu dzięki!

09.05.2013

Jedyny humanista w rodzinie. Bogu dzięki!
 
O dziennikarstwie, współczesnej szkole, zaufaniu i rodzicielskich zakazach rozmawiamy z Jarosławem Sidorowiczem, dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, na co dzień relacjonującym m.in. procesy sadowe, z jego córką Olgą, uczennicą I klasy LO oraz synem Iwem, uczniem III klasy szkoły podstawowej.

Czytacie artykuły taty?

Olga Sidorowicz: Tak. Jak tylko mam w ręce „Gazetę Wyborczą” to zawsze szukam jego tekstów.

A co przeczytałaś ostatnio?

O.S. hm… tato, o czym to pisałeś?
J. S. Sam nie wiem.
O.S. To tłumaczy moją krótką pamięć. Wczoraj rozmawialiśmy o filmie „Układ zamknięty”, który powstał na motywach procesu sądowego opisywanego przez tatę. Obejrzałam go niedawno i chciałam dowiedzieć się, co było prawdą, a co wyobraźnią scenarzysty.
J.S. Zacznę od tego, że filmu nie widziałem, bo w dalszym ciągu opisuję przebieg sprawy i nie chcę, by na fakty nałożyła się fantazja twórców. Po rozmowie z Olgą wiem jednak, że znalazły się w nim pewne uproszczenia, od których nie da się uciec w tego typu produkcjach. Są źli i dobrzy bohaterowie. A w życiu są przecież jakieś stany pośrednie.

Często rozmawia Pan z dziećmi o problemach, które porusza w swoich artykułach?

Gdy zajmuję się sprawą, która jest nieprzyjemna, a nawet brutalna i  zahacza o złe emocje, to o niej w domu nie dyskutujemy. Nie chcę opowiadać tych strasznych historii, które mogą oddziaływać na psychikę Olgi i Iwa. Często spotykam się ze zdarzeniami, w których pokrzywdzeni są ich rówieśnicy i sam to przeżywam. Dawkuję wtedy informacje, chroniąc moje dzieci przed okrutnym światem.
O.S. To prawda, że ciężko wydusić nam z taty jakieś szczegóły.

Zadajecie wtedy pytania? Jesteście dociekliwi?

O.S. Tak, ale taty nie da się ciągnąć za język.
J.S. Wychodzę z założenia, że zamiast drobiazgowo opisywać porwania czy oszustwa, skupiam się na mechanizmach, które mogły doprowadzić do pewnych zachowań. Sprawy sądowe to kopalnia wiedzy o życiu. W USA są kanały tematyczne, albo działy w gazetach, poświęcone tylko procesom. U nas tę tematykę spycha się na margines. 

Rzecz w tym, że procesy w USA są widowiskowe, bo taką możliwość stwarza anglosaska procedura karna. W Polsce jest odwrotnie. Śledząc rozprawy ma się wrażenie, że niczym się one od siebie nie różnią.

Tam jest jakaś akcja, coś się dzieje. Adwokaci i prokuratorzy walczą na argumenty. Próbują przekonać ławę przysięgłych wiedzą, mimiką i gestami. A u nas obrońcy czy oskarżyciele często mają problem ze sformułowaniem kilku zdań. W takim procesie nie ma nic ciekawego.

Jest Pan dziennikarzem prasowym od ponad 20 lat. Gdyby teraz udało się wrócić do czasu sprzed dwóch dekad, poszedłby Pan tą samą drogą?

Nie wiem. Może bardziej przyłożyłbym się do matematyki i wybrał studia techniczne. Była duża szansa, bo skończyłem klasę matematyczno-fizyczną. Problem w tym, że wtedy nie przepadałem za matematyką i jak miałem lekcje to z nerwów bolał mnie brzuch. Dziś myślę, że matematyka to fantastyczny przedmiot. Gdy czasem siadam z Olgą, by rozwiązać trudniejsze zadania, czerpię z tego ogromną radość. Umiejętność dojścia do odpowiedniego wyniku, daje nie mniejszą satysfakcję niż napisanie dobrego tekstu. Wróćmy jednak do czasów licealnych. W szkole średniej byłem niezły z przedmiotów humanistycznych. I gdy kolega, z którym grałem w kapeli rockowej, rzucił hasło studiów dziennikarskich, pomyślałem, że to niegłupi pomysł. Na czwartym roku dostałem propozycję pracy w „Gazecie Wyborczej” i jestem tam dziś.

Ale czasy się zmieniły i to już nie jest ta sama gazeta.

To prawda, internet przewrócił ją do góry nogami. Tak zwane „newsy” z dnia m.in. o zabójstwach, katastrofach, wypadkach przede wszystkim trafiają do naszego portalu. Papierowe wydanie jest bardziej publicystyczne, z opiniami, felietonami, czy komentarzami. Najbardziej martwi mnie jednak kondycja współczesnego dziennikarstwa. Coraz częściej jest płytkie i ubogie. Gdy sięgam po prasę, to chcę się czegoś dowiedzieć nowego, nieprzemielonego przez telewizję, radio i internet. Tymczasem media często idą tymi samymi tropami. Robi się nieciekawie.

Dziennikarz informacyjny zawsze uczestniczy w wyścigu. Liczy się news. Pana to męczy czy motywuje?
To wyścig niemal jak w „formule 1”. Liczą się nie godziny i minuty, lecz sekundy. I to jest problem, bo wtedy łatwo o pomyłkę. Media ze sobą konkurują i dla dziennikarzy bywa to męczące. Sam jednak wiem, że gdy przez jakiś czas nie mam ciekawego tematu, to zaczyna brakować mi adrenaliny. Jak się już trafi historia, to wpadam w tryby i szukam kolejnych informacji. Działam jakbym był w transie. Dziennikarstwo jest niesłychanie wciągające.

Dziś uprawia się ten zawód w warunkach nieustannej kontroli przez internautów.

I to powoduje dodatkowy stres. Tekst opublikowany w gazecie jest poprawiany przez redaktorów i korektorów. Nie ma też takiej interakcji z czytelnikami. Czasem ktoś zadzwoni i powie co o nas myśli, albo napisze list do redakcji. Internet rządzi się swoimi prawami. Niemal każda informacja, która trafia do sieci, jest od razu komentowana. Wyławiane są drobne pomyłki pisarskie, czy błędy stylistyczne, których przy szybkim pisaniu nie da się uniknąć. Niestety zdarza się, że komentarze okraszone są wtedy nawet inwektywami.

Olga i Iwo, teraz już dużo wiecie na temat pracy taty. Czy chcielibyście być dziennikarzami?

Olga. Chyba nie, bo to bardzo stresująca i wyczerpujący zawód. Potrzeba dużego nakładu pracy, by powstał dobry tekst i trzeba też być odpornym na krytykę. Poza tym ja nie mam do tego predyspozycji. Lepiej czuje się w przedmiotach ścisłych.
I.S. Ja też wolę matematykę.
J.S. I dzięki Bogu. Jestem jedynym humanistą w domu i niech tak pozostanie. Cieszę się, że moje dzieci mają ścisłe umysły. Matematyka uczy dobrej organizacji pracy i precyzyjnego myślenia. Myślę, że ogromnym błędem była rezygnacja z logiki. Przecież nauka o regułach poprawnego rozumowania i uzasadniania twierdzeń też jest w życiu niebywale istotna.

Nie podoba się Panu obecny program nauczania?

Jestem krytycznie nastawiony do polskiej szkoły. Ukończyłem ją już jakiś czas temu i myślałem, że odtąd zaszły niebywałe zmiany w sposobie nauczania. Okazuje się jednak, że nadal wiedza wtłaczana jest – jak mawia moje mama nauczycielka – metodą paznokciową. Chodzi o wkuwanie na pamięć wiedzy encyklopedycznej.  Olga w podstawówce na lekcjach przyrody uczyła się rodzajów skał, które pani podyktowała, zamiast wyjść z dziećmi w plener i pokazać, jak wygląda granit czy marmur.
O.S. Na geografii uczyliśmy się na przykład, które państwa przodują w hodowli bydła, uprawy trzody chlewnej, produkcji lnu, bawełny, czy ryżu. Nauczyciele nie mają jednak wyjścia, muszą przerabiać z nami taki program.
J.S. Nie widzę też większego sensu w szczegółowym nauczaniu gramatyki na etapie szkoły podstawowej. Od młodego człowieka trzeba przede wszystkim wymagać umiejętności wyrażenia własnymi słowami swoich odczuć, poprawnego formułowania myśli, umiejętności obrony własnej oceny czy napisania krótszych lub dłuższych form, a nie encyklopedycznej wiedzy na temat okolicznika celu, czy też związków zgody, rządu, czy też przynależności.

Szkoła stała się tematem artykułu Pana współautorstwa, który został doceniony przez kapitułę Nagrody Dziennikarza Małopolski. Tekst dotyczył agresywnego zachowania nauczycielki w szkole w Wilkowiskach koło Limanowej, która postanowiła ukarać dziewczynę za brak cyrkla.

Nagroda, którą dostałem z Olgą Szpunar była miłym zaskoczeniem, ale myślę, że lepiej by się stało, gdyby tego tematu w ogóle nie było. To przerażająca historia. Gdy dostałem pierwsze sygnały o problemie, to nie uwierzyłem, ale ostatecznie wszystko się potwierdziło. Okazało się, że dziewczynka – za namową nauczycielki - była bita „po pupie” przez koleżanki i kolegów, a ci którzy się sprzeciwiali musieli chodzić po klasie w kucki. Sprawa przez dłuższy czas nie wychodziła na jaw, bo w małej miejscowości nikt nie chciał się narażać. W końcu rodzice nie wytrzymali, wyposażyli dzieci w dyktafony i nagrane fragmenty lekcji prowadzonej przez matematyczkę ujrzały światło dzienne.

Śledzi Pan los tej nauczycielki?

Teraz toczy się proces karny, w którym kobieta odpowiada pod zarzutem znęcania się nad dziećmi. Ta sprawa daje jednak nam rodzicom wiele do myślenia. Nie chcę być złośliwy, ale uważam, że co pewien czas nauczyciele powinni przechodzić badania psychologiczne, które potwierdzą, że mogą nadal pracować, albo że są u kresu wytrzymałości i powinni wypocząć. To przecież piekielnie trudny zawód. Szkoła nie jest rajem. To też próba sił między nauczycielem, dzieckiem i rodzicem. Trzeba mieć mocne nerwy i oczy dookoła głowy. Zapanowanie nad emocjami jest pewną sztuką.

Olga i Iwo, czujecie się bezpieczni w swoich szkołach?

.S. Tak
I.S. Ja też
J.S. Gdy Olga szła do pierwszej klasy gimnazjum to się bardzo tego obawiałem. Drżałem po cichu. Co prawda przekonywała mnie kiedyś argumentacja, że trzeba oddzielić starsze dzieci od młodszych, to jednak dziś nie jestem już zwolennikiem gimnazjów. To nie jest dobre miejsce dla dzieci, które w okresie rozbuchanych emocji wyrywają się ze środowiska, gdzie wcześniej się zakorzeniły i podzieliły swoje role. Nagle są wrzucane w nową sytuację, w której znowu zaczyna się walka o przywództwo. Walka się kończy i kończy się szkoła. Gdy nauczyciele ze szkoły podstawowej znają już te dzieciaki i wiedzą, jak zareagować, to w gimnazjum wszyscy się siebie uczą. Czasu jest jednak niewiele. Niektórzy mogą więc wychodzić z założenia, że to raptem trzy lata, więc po co się przejmować.

Olga, kto wprowadza większą dyscyplinę w domu: tata, czy mama? 

Oczywiście tata. Cały czas dokręca śrubę.
Zna sprawy z sal sądowych i pewnie wszędzie upatruje zagrożenie.
Tak, tata mnoży takie przypadki. Zaczyna tak: ostatnio o tym pisałem i wiem, ze tak właśnie jest. Mówię wtedy: tato daj spokój i  idę do mamy. U niej można wiele rzeczy przeforsować.
J.S. Zdaję sobie sprawę, że gdybym pisał o kulturze byłbym mniej rygorystyczny niż teraz. Swojego podejścia jednak już nie zmienię. Wolę być dwa razy ostrożniejszy niż raz sobie pofolgować i potem tego żałować. Mówię Oldze, że w tej chwili to ja za nią muszę pomyśleć, by potem nie zalewać gorzkimi łzami. Często jest tak, że brak ostrożności rodzi pewne konsekwencje. Nie chcę potem mieć dylematu w stylu, że trzeba było powiedzieć, by wróciła wcześniej albo w ogóle nie wychodziła.

Są takie dziedziny życia, w których macie zakazy?

I.S. Odpadają „krwawe strzelanki”: gry i filmy.

A Ty Olga?

Tak. Wychodzenie późnym wieczorem, bywanie w klubach. Chyba tyle. Relacje w naszej rodzinie opierają się na zaufaniu. Szczerze mówię, gdzie chce iść. Najwyżej mnie rodzice nie puszczą.
J.S.  Olga wie, że trudno odbudować raz zawiedzione zaufanie. Prawdą jest, że staram się, by omijała kluby wielkim łukiem. Siedziba mojej redakcji mieści się przy ul. Szewskiej, gdzie jest też kilka tego typu przybytków. Jak wychodzę wieczorem z pracy, zwłaszcza w piątek przed weekendem,  to czasem ogarnia mnie przerażenie na widok młodych, pijanych ludzi. Wolę więc wyjść wtedy na domowego tyrana, bo nie chce by córka uczestniczyła w czymś takim.

                                                                                                                                      Rozmawiała 
                                                                                                                      Magdalena Strzebońska

 

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio