Tempo prac nad projektem wprowadzającym do pierwszej klasy darmowy podręcznik jest naprawdę imponujące. Po raz pierwszy premier Donald Tusk wspomniał o tym 10 stycznia. Cztery dni później projekt nowelizacji ustawy w tej sprawie był już u rządowych prawników, a 21 stycznia został przyjęty przez rząd. 1 lutego (w sobotę) premier wspólnie z minister edukacji Joanną Kluzik-Rostkowską wystąpił na konferencji prasowej i przez ponad godzinę opowiadał o tym pomyśle. W jego wypowiedzi mało było jednak konkretów, bo tak naprawdę nie wiadomo jeszcze, jak w praktyce plan zostanie zrealizowany.
Nowa książka pod koniec wakacji
Pewne jest to, że podręcznik ma zostać przygotowany przez państwo, a uczniowie mają go dostać za darmo, ale nie na zawsze, tylko na jeden rok. Sporą nowością jest bowiem to, że jedna książka będzie służyć kolejnym rocznikom. Teraz podręczniki dla klas I-III sprzedawane są w tzw. pakietach edukacyjnych. Boksy zawierają nie tylko podręczniki do nauki czytania, ale także zeszyty ćwiczeń do pisania i matematyki oraz inne materiały. Kosztują ponad 200 zł, a przez to, że większość materiałów stanowią książki, które dziecko wypełnia pisząc w nich, pakiety nie nadają się do przekazania kolejnemu rocznikowi uczniów.
Rząd zapowiada, że darmowe książki trafią do uczniów już we wrześniu tego roku (od 2015 r. dostaną je również uczniowie drugiej klasy, a od 2016 r. trzeciej). Rządowy podręcznik będzie jedynym obowiązującym, a więc nauczyciel nie będzie miał już wyboru – będzie musiał z niego korzystać. Być może w czerwcu nauczycielom uda się zapoznać się z nowym podręcznikiem, ale wyłącznie w formie elektronicznej. Wydrukowany ma trafić do szkół dopiero pod koniec wakacji.
Właścicielem podręczników będzie szkoła, a nie uczeń. W razie zniszczenia książki, obowiązywać ma podobna procedura, jak w przypadku innych pozycji wypożyczanych przez szkolną bibliotekę. Często regulamin szkolnych bibliotek przewiduje, że zniszczoną książkę należy odkupić. Czy rządowe podręczniki będą dostępne na wolnym rynku? Tego na razie nie wiadomo.
W ogóle niewiele mamy pewnych informacji jeśli chodzi o program darmowego podręcznika.
Nie wiadomo np. kto go napisze. Minister Kluzik-Rostkowska mówi enigmatycznie, że koncepcję książki i „materiałów dodatkowych” przygotuje Ośrodek Rozwoju Edukacji. Jego dotychczasowa wiceszefowa Ewa Dudek, została na początku lutego powołana na stanowisko podsekretarza stanu w MEN, do jej głównych zadań ma należeć czuwanie nad przygotowaniem darmowego podręcznika.
Zmiana przepisów pozwoli, by MEN sam zlecił napisanie i wydanie podręczników, które nie będą musiały przejść procedury dopuszczenia na takich zasadach jak podręczniki przygotowywane dotąd przez wydawców. Nowy elementarz służył będzie do nauki języka polskiego, matematyki, przyrody i edukacji społecznej.
Co z ćwiczeniówkami?
Ponieważ po wejściu w życie zmian skończy się era pakietów edukacyjnych, pozostałe materiały potrzebne do prowadzenia lekcji nauczyciel będzie musiał przygotować sobie sam. MEN obiecuje, że w czasie wakacji na specjalnej stronie internetowej pojawią się takie dodatkowe materiały. Nauczyciele we własnym zakresie będą musieli je sobie wydrukować.
Pozostaje jeszcze kwestia tego, gdzie dzieci będą ćwiczyć pisanie literek i cyferek. Teraz w każdym pakiecie edukacyjnym jest przynajmniej kilka zeszytów ćwiczeń. Może się więc okazać, że co prawda państwo da dzieciom elementarz, ale cały zestaw ćwiczeniówek rodzic i tak nadal będzie musiał kupować. Co na to MEN?
- Przygotowane przez nas przepisy precyzują i kładą nacisk na fakt, że tak obecnie, jak i po wejściu w życie nowych regulacji, dodatkowe materiały (ćwiczenia) nie są obowiązkowe – mówi Joanna Kluzik-Rostkowska.
Ale też nie są zakazane i to czy uczeń będzie z nich korzystał, zależeć będzie od nauczyciela. Na rynku z pewnością szybko pojawi się więc cała masa ćwiczeniówek.
Dzieci dostaną zniszczone podręczniki?
To wszystko sprawia, że pomysł darmowego podręcznika wzbudza mnóstwo kontrowersji. Głosy krytyczne słychać zarówno ze strony wydawców podręczników, jak i nauczycieli i dyrektorów szkół, a nawet samych rodziców.
Ci ostatni ubolewają, że ich dzieci będą musiały uczyć się z używanych książek, które nie zawsze będą w dobrym stanie.
– Maluch idący do pierwszej klasy cieszy się z nowych przyborów i podręczników, tymczasem może się zdarzyć, że dostanie poplamioną i popisaną książkę z pozaginanymi rogami. Jaką radość będzie miało dziecko z nauki z takiego podręcznika? – zastanawia się pan Robert, tata pięcioletniej Majki.
– Trzeba też pamiętać, że choć książkę dostaniemy gratis, to za cały zestaw „niezbędnych” ćwiczeń zapłacimy tyle co obecnie. Myślę, że ta cała rewolucja jest niepotrzebna – dodaje pani Katarzyna, mama Brunona.
Jej zdaniem rząd powinien raczej wpłynąć na wydawców, by obniżyli ceny pakietów i zwiększyć grono uprawnionych do otrzymywania pomocy państwa na zakup podręczników.
Nauczyciele do minister edukacji: „Niech się pani powstrzyma od zmian”
Pomysł nie przypadł do gustu również nauczycielom. Związek Nauczycielstwa Polskiego zaapelował nawet do minister edukacji, by powstrzymała się od wprowadzania zmian, które ograniczają autonomię nauczyciela w wyborze podręcznika.
Ma to związek z poprawką do projektu nowelizacji przyjętą w czasie posiedzenia Podkomisji ds. jakości kształcenia i wychowania, która wykreśliła z ustawy terminu, do którego dyrektor szkoły zobowiązany jest podać do publicznej wiadomości zestaw podręczników obowiązujący od nowego roku szkolnego. Obecnie musi to zrobić do 15 czerwca.
- To istotna zmiana systemowa, która będzie dotyczyła zestawu podręczników na każdym etapie kształcenia – podkreślają związkowcy. - Spowoduje to negatywne skutki dla rodziców, uczniów i nauczycieli. Brak ustawowego określenia terminu, nakładającego na szkołę obowiązek poinformowania rodziców o obowiązującym od nowego roku szkolnego zestawie podręczników, spowoduje chaos związany z zakupem podręczników, a także w istotny sposób ograniczy czas, jaki nauczyciel przeznacza na przygotowanie się do pracy z nowym podręcznikiem.
I choć ZNP jest za wprowadzeniem do użytku szkolnego bezpłatnego podręcznika, to jednak zdaniem związkowców forma i sposób wprowadzania tego pomysłu w życie jest „nie do przyjęcia”.
Podręcznik wprowadzony zostanie do użytku szkolnego z pominięciem wszelkich procedur określonych w ustawie o systemie oświaty i rozporządzeniu MEN z 2012 r., między innymi nie będą go recenzowali eksperci zatwierdzeni przez ministra edukacji – zaznaczają przedstawiciele ZNP.
Dlatego związek zwrócił się do minister edukacji o wycofanie się z rozwiązań „ograniczających autonomię nauczyciela w wyborze podręcznika, wprowadzających chaos organizacyjny w szkole, a w konsekwencji prowadzących do obniżenia jakości kształcenia”.
Wydawcy stracą rocznie 140 mln zł
Tego samego chcą rzecz jasna wydawcy podręczników. Nic dziwnego, pomysł rządu może ich bowiem kosztować nawet 140 mln złotych rocznie, tyle bowiem każdego roku wydają na podręczniki rodzice pierwszoklasistów.
Wydawcy podkreślają, że popierają ideę finansowania książek przez państwo. - Rozwiązania takie, funkcjonują w większości krajów Europy, zmniejszając koszty edukacji dla rodziców. Jednak przykłady europejskie pokazują, że w większości krajów zachowana jest różnorodność podręczników realizowanych we współpracy z profesjonalnymi wydawnictwami przy zachowaniu autonomii nauczycieli w doborze metod i narzędzi edukacyjnych – zauważa Jarosław Matuszewski, przewodniczący Sekcji Wydawców Edukacyjnych Polskiej Izby Książki i rzecznik prasowy WSiP.
Przypomina on również, że wcale nie trzeba tworzyć nowych podręczników, bo są one już dostępne na rynku i stanowią część tzw. boksów edukacyjnych. I choć cały boks kosztuje sporo, to jednak średnia cena samego podręcznika nie przekracza kilkunastu złotych.
- Wprowadzenie rozwiązania, w którym państwo przejmie monopol na tworzenie i wydawanie podręczników, nie będzie korzystne dla jakości edukacji – dodaje Jarosław Matuszewski. - Wątpliwości budzi także napięty harmonogram projektu. Przygotowanie, przetestowanie i zrecenzowanie podręcznika to długotrwały proces, którego sztuczne przyśpieszanie może odbić się na jakości.
Premier zaznacza z kolei, że koszt produkcji rządowego podręcznika dla pierwszoklasistów nie powinien przekroczyć 10 mln zł. - Dzisiaj rodzice wydają blisko 140 mln zł. Nie można dłużej tolerować tego mechanizmu. Nie ma żadnych potrzeb merytorycznych i dydaktycznych, aby ten system musiał być kontynuowany – zaznacza premier.
- Czas najwyższy dokonać znaczących zmian na rynku podręczników – wtóruje mu minister Kluzik-Rostkowska. - Z ostatniego raportu GUS wynika, że 15 proc. rodzin wielodzietnych w Polsce przyznaje, że nie jest w stanie kupić swoim dzieciom podręczników.
Na tym plany resortu się nie kończą. Od 2015 r. uczniowie klasy I otrzymają także darmowy podręcznik do nauki języków obcych. Resort edukacji zakłada, że w przyszłości państwo kupi książki również uczniom klas IV-VI szkoły podstawowej i gimnazjalistom. Darmowe podręczniki będą finansowane z pieniędzy przeznaczonych obecnie na program „Wyprawka szkolna”.
Coraz częściej słychać jednak głosy, że rząd nie zdąży wydrukować podręcznika przed 1 września, co oznacza, że pierwszaki pójdą do szkoły bez elementarza.
Elementarz Falskiego wraca do łask
Nauczyciele, choć mają mnóstwo zastrzeżeń do nowego pomysłu MEN, to jednak przyznają, że zmiany na rynku podręczników dla pierwszoklasistów są niezbędne. Z ich obserwacji wynika bowiem, że pierwszoklasiści – wśród których sporo jest dzieci sześcioletnich - mają dziś ogromny problemy z opanowaniem umiejętności czytania. – To wina nowych podręczników – zauważa pani Dagmara z Nowego Sącza, która od 13 lat pracuje w szkole, a od niedawna udziela maluchom korepetycji. – Czytanki, które teraz proponuje się dzieciom, są za długie i zbyt trudne.
- A do tego wydrukowane małymi literkami i najeżone trudnym słownictwem, z którym nawet siedmiolatki mają problem – dodaje pani Magdalena, nauczycielka w szkole podstawowej i korepetytorka.
Przykład? W jednym z nowych podręczników dla klasy pierwszej dziecko poznając literkę „i” dostaje do przeczytania taki tekst: „Wierzcie – nie wierzcie, lecz żabka mała z hipopotamem w Nilu pływała. Cienkim głosikiem arie śpiewała i nitkę z igłą w łapkach trzymała”. - Rzeczywiście aż wierzyć się nie chce – komentuje Małgorzata Barańska, nauczycielka z 20-letnim stażem i pedagog w Centrum Wspomagania Rozwoju Osobowości.
Nauczyciele skarżą się również, że nowe podręczniki są zbyt kolorowe, krzykliwe i dostarczają dzieciom za dużo bodźców. – Uczniom trudno jest się skupić, gdy na każdej stronie dostają inne polecenie: raz mają coś dopisać, zaraz trzeba namalować, a za chwilę przeczytać. To bardzo rozprasza – mówi pani Anna, nauczycielka dyplomowana z Krakowa.
Dlatego też nauczyciele, chcąc pomóc swoim uczniom w nauce, coraz częściej sięgają po stare podręczniki i elementarze. Do łask wraca m.in. wydany po raz pierwszy przeszło sto lat temu elementarz Mariana Falskiego. – Mam na korepetycjach uczennicę pierwszej klasy, która nie potrafi przeczytać żadnej czytanki ze swojego podręcznika, ale nie ma najmniejszego problemu, gdy daję jej elementarz Falskiego – przyznaje pani Dagmara.
Pedagodzy, z którymi rozmawialiśmy zgodnie podkreślają, że przygotowując nowe podręczniki rząd powinien sięgnąć do starych, sprawdzonych rozwiązań i na początek zaproponować dzieciom słynne zdanie: Ala ma kota.