Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

Dzieci dodają mi siły

10.12.2014

Dzieci dodają mi siły
Rozmowa z Joanną Tarnawską, mamą siedmiu córek i dwóch synów, a także babcią trzymiesięcznego wnuka. Najstarszy syn ma 24-lata, a najmłodsza córka Róża – 4. Pani Joanna z powodzeniem łączy wychowanie dzieci z pracą zawodową. Jest wicedyrektorem Niepublicznego Przedszkola ArcelorMittal Poland „Akademia Małych Pociech w Krakowie” .
 
Czy przy tak sporej gromadce znajduje Pani czas na odpoczynek?

Oczywiście… Z dziećmi na kolanach. Czasami udaje mi się położyć na kilka minut. Nic mi wtedy nie przeszkadza. Ani śmiechy, ani głośne rozmowy. Potrafię się wyłączyć. Wiele kobiet tak ma. Ciąża, poród i zmiany hormonalne przygotowują nas do bycia matką, mamy więcej siły, cierpliwości i radzimy sobie ze zmęczeniem lepiej niż mężczyźni.

Czy w wychowywaniu dzieci może Pani liczyć na pomoc najbliższych? 

Kiedyś tak było. Mieszkałam wówczas w rodzinnym domu i mama hurtowo przygotowywała obiady dla dzieci, czasem opiekowała się nimi, odprowadzała je do przedszkola, a ja wtedy miałam czas na prace domowe. Teściowa również była bardzo nam oddana, choć sama jeszcze wówczas pracowała zawodowo. Zawsze jednak starała się przyjść, by nas odciążyć. Pomagał mi też mąż. Karmił maluchy, prał, wychodził na spacery  Czasem wspominamy,  jak zasnął nalewając dziecku mleko do butelki… Trzeba dodać, że moje starsze dzieci urodziły się wówczas, kiedy nie było pampersów, musieliśmy więc prać pieluchy na okrągło. Jedna z pralek nam się przez to zepsuła,  bo nie była w stanie przerobić 120 pieluch dziennie. A potem jak przyszły na świat młodsze dzieciaki to było już łatwiej, bo miałam doświadczenie. 

A jak dziś sobie Pani radzi z codziennymi obowiązkami? 

Nie jest źle. Rano odwożę troje dzieci do szkoły i przedszkola. Chwilę po ósmej docieram do pracy i wychodzę z niej przed godz. 15. Kolejną dwójkę zaprowadza do szkoły starsza córka, bo zajęcia na uczelni ma popołudniu. 

Czy starsze córki wyręczają Panią w niektórych domowych obowiązkach?

Teraz mam komfortową sytuację, bo starsze córki nam pomagają. Kładą czasem młodsze rodzeństwo do łóżek, więc mamy z mężem czas, by gdzieś pójść wieczorem albo chociaż wyciszyć się. Ustaliliśmy też dyżury. Dziewczyny dostają wytyczne, co mają zrobić, czyli albo posprzątać, albo pomóc w przygotowaniu posiłków. Jedna z  nich świetnie robi pizzę i młodsze dzieciaki chętnie jej w tym pomagają. Czasami też dzwonię z pracy i proszę, by przygotowały coś na obiad i nie ma z tym problemu. Dzieci pomagają mi też w praniu,  prasowaniu i sprzątaniu, więc nie jest tak, że wszystko na mnie spada. Mąż z kolei na co dzień zajęty pracą zawodową, zawsze w niedzielę gotuje obiad. 

Często udaje się Państwu wspólnie zasiadać do stołu?

Mamy taki zwyczaj, że zawsze w niedziele jemy wspólnie obiad. Wyłączamy telewizory, radia, komputery. Jesteśmy tylko my. Jemy, rozmawiamy i śpiewamy. Potrafimy sami dostarczać sobie rozrywki. Gdy czasem patrzę na moje dzieci, to czuję się jakbym była w kabarecie. Ostatnio słuchają na okrągło zespołu Luxtorpeda i same próbują śpiewać te trudne teksty w tak szybki tempie. I powiem szczerze, że całkiem nieźle im to wychodzi.

Jakie relacje panują miedzy dziećmi. Rywalizują, czy pomagają sobie wzajemnie?

One czują ogromną przynależność do rodziny. Gdy widza ze mogą liczyć na nas to jest im łatwiej udzielać tej pomocy pozostałemu rodzeństwu. Jak syn Jasiek miał problemy z kolegą z klasy, to starsze rodzeństwo, które chodziło do tej samej szkoły, od razu chciało reagować. Na szczęście nie było to potrzebne. Widziałam jednak ich takie pospolite ruszenie w stosunku do młodszego brata. I byłam z tego dumna. Kiedyś też cała rodziną głowiliśmy się nad zadaniem Jaśka, ale nic nam nie wychodziło. Poszłam z książką do szkoły i okazało się, że nawet nauczyciele nie wiedzieli, jak podejść do tego zadania. Było źle skonstruowane.

Wychowanie dziewięciorga dzieci to trudne, wymagające wiele wysiłku zadanie. Skąd czerpie Pani siłę? 

Z wiary w Boga. Dzięki niej jestem spokojna, nawet w stresujących sytuacjach. Byłam kiedyś poza domem, gdy starsze dziewczyny robiły z młodszymi ciasto. W pewnym momencie dostałam telefon: mamo Roża sobie obcięła palec i nie możemy zatamować krwawienia. Byłam tylko siedem minut od domu i spokojnie powiedziałam do nich, żeby  przyłożył jej jakiś bandaż. W myślach poprosiłam Boga, by mi pomógł. Jak wróciłam do domu, to okazało się, że córka ma jedynie obcięty kawałek opuszka u palca, a  dziewczyny zdążyły zatamować krew. Róża już nawet nie płakała. 

Rodzicielstwo to piękna cześć naszego życia, ale też łączy się niepokojem o przyszłość dzieci.
 
Zastanawiam się nad tym,  co będzie jutro, ale się nie zamartwiam.  Nie zatruwam swojego umysłu takimi myślami. Jak przyszła diagnoza syna, że ma autyzm, to owszem przestraszyłam się, ale zaraz uświadomiłam sobie, że temu dziecku trzeba pomóc, więc robiłam wszystko, by go leczyć. Efekt jest taki, że dziś Jasiek jest wysoko funkcjonującym autystykiem z wysokim  ilorazem inteligencji. Jak na tak poważną chorobę, śmiało mogę powiedzieć, że  nie mam z nim dużego problemu. Musze jedna pilnować procesu leczenia, chodzić na terapie i kontrolować jego zachowanie. 

Jest Pani surową, czy łagodną mamą?

Raczej łagodną. Dużo rzeczy robię instynktownie. Czasem mogę mówić kilka razy: nie rób tego, a mąż powie tylko raz i to wystarczy. Ale to nie jest tak, że one się go boją. Mają z ojcem nim świetny kontakt i jednocześnie czują respekt przed nim. Tak , więc gdy jestem już totalnie bezsilna to się pytam, czy ja mam porozmawiać z tatą… Wtedy wszystko wraca do normy. 

Jak mąż jak odnajduje się w domu, w którym przeważa pierwiastek żeński? Ma obok siebie aż osiem kobiet.

Trudno mi wypowiadać się za niego, ale z tego co widzę nie czuje się nieszczęśliwy …

A jakie Pani ma relacje z córkami?

Na pewno chciałabym, żeby zawsze były idealne, bo ja jestem taką matką kwoką. Chciałabym o wszystkim wiedzieć, wiec ciągle dopytuje, zdając sobie z tego sprawę, że one mają  z tym problem. Są już dorosłe, więc odbierają to jako brak zaufania,  a z mojej strony jest to tylko troska. Wiem jedno. Nie można trzymać dzieci pod kloszem. Królikiem doświadczalnym był mój syn, dziś informatyk. On ma mocny charakter. Obracał się w różnych środowiskach, ale  żadne z nich nie miało na niego złego wpływu. To raczej on próbował coś dobrego wnieść, przekazać kolegom jakieś wartości.  Gdy zastanawiałam go co tak ukształtowało, powiedział, że dom i szkoła podstawowa, a przede wszystkim nauczycielka, która w niego uwierzyła i wypychała go do różnych konkursów. Ona go mobilizowała. Takich nauczycieli rzadko się spotyka. 

Jest Pani mama dziewięciorga dzieci, która pracuje zawodowo. Nie jest to łatwo?

Ofertę pracy dostałam miesiąc po urodzeniu najmłodszej córki. Postanowiłam jednak odmówić,  bo mała była wcześniakiem. I to była słuszna decyzja. Jednak po roku okazało się, że oferta jest nadal aktualna, więc się długo nie zastanawiałam.

Czym się Pani zajmuje?

Jestem wicedyrektorem przyzakładowego przedszkola Akademia Małych Pociech w Krakowie. Uczęszcza do niego 92 dzieci. Przedszkole jest otwarte od 5:30 do 18, bo rodzice pracują na zmiany. Koncepcja przedszkole to estetyczne wychowanie, czyli uwrażliwianie maluchów artystycznie. Mamy wiec wiele ciekawych zajęć, a każdego miesiąca obchodzimy święto m.in. plastyki, teatru, czy muzyki. To bardzo rozwija nasze dzieci.  

Dzieci to duża  radość, nawet wielka, gdy w domu dziewiątka, a w pracy dziesięć razy tyle. Czasem może to być wyczerpujące.

W pracy nie siedzę wśród dzieci. Zajmuję się pracami administracyjnymi, ale gdy chcę odreagować to idę do nich, bo to o wiele fajniejsze niż zagłębianie się w papierzyskach.   Gdy wracam do swoich dzieci to czasami jestem już zmęczoną. Ale nie wyobrażam sobie życia bez pracy. 

Młodzi nie garną się dziś do rodzicielstwa. Wolą wygodne życie, bez obowiązków.  Media co jakiś czas bombardują informacjami o kosztach wychowania dzieci. Liczby czasem odstraszają.

Z jednej strony słyszy się wołanie w stylu ratujmy nasz przyrost naturalny, a z drugiej strony pojawiają się liczne artykuły prasowe na temat kosztów związanych z wychowywaniem dzieci, którymi straszy się młodych ludzi. Polityka prorodzinna powinna się zacząć od prawdziwej edukacji, a nie od tekstów na temat 120 000 zł, które trzeba wydać na dziecko.   Jak można przeliczać dzieci na pieniądze?  To nie do pomyślenia.  

Czy Pani zakładała, że w przyszłości założy tak liczną rodzinę? 

Zawsze podobała mi się rodzina wielodzietna. Moja mama miała siedmioro rodzeństwa, a jej bratu urodziło się siedmioro  dzieci. Wszyscy mieszkali na wsi,  w domu bez wygód, ze studnią na polu, ale u nich w każdym kącie było czysto, ciasta upieczone, uszyte ubrania.  Ja w otoczeniu licznej rodziny jestem szczęśliwa. Ten stan daje mi dużo siły.  Wszystkie  pozytywne chwile z dzieciakami staram się celebrować i na piedestał wynosić. Nie ma żadnej rzeczy na świecie, która daje tak dużo pozytywnych odczuć, jak widok małego człowieka i świadomość ze to jest moje dziecko, cześć mojego życia. Patrząc w przeszłość to myślę, że nasze życie jest coraz lepsze. I nie ale mam na myśli tylko materialnych kwestii. Ludzie są smutni, zabiegani, zmęczeni, nie potrafią się cieszyć z drobiazgów, a u nas jest na odwrót. Mimo trudu jesteśmy szczęśliwi. 
 
 
 
 
 

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio