Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

Anna Kaszuba-Dębska i Łukasz Dębski: Pozwólcie dzieciom tworzyć

13.09.2016

Anna Kaszuba-Dębska i Łukasz Dębski: Pozwólcie dzieciom tworzyć
O pierwszych próbach literackich i malarskich, kryzysie czytelnictwa i polskiej szkole, która zniechęca do czytania, a także zabija wolność tworzenia rozmawiamy z Anną Kaszubą-Dębską, malarką, graficzką, ilustratorką, projektantką książek, reżyserką filmów animowanych oraz Łukaszem Dąbskim, autorem książek dla dzieci oraz współorganizatorem Festiwalu Literatury dla Dzieci), rodzicami 18-letniej Kaliny, 15-letniego Kacpra oraz miesięcznej Gai.
 
W co piątym polskim domu nie ma ani jednej książki, a ponad połowa Polaków w ostatnim roku nic nie przeczytała. To pewnie dla literatów i ilustratorów szokujące informacje?
 
(Łukasz Dębski) Choć czytelnictwo spada z roku na rok, to jednak nie dotyczy to na szczęście dzieci. Rodzice często ograniczają własne potrzeby, ale za to inwestują w książki dla swoich pociech. Dzieci z reguły czytają je do trzynastego roku życia, ale potem rzucają w kąt.
 
Dlaczego?

(ŁD) Po pierwsze szkoła zabija chęć czytania. Lektury często są nieciekawe i uczniowie muszą włożyć sporo wysiłku, by przez nie przebrnąć. Zniechęceni nie sięgają też po następne pozycje. Poza tym dzieci w tym wieku wybierają inne, prostsze rozrywki. Łatwiej przecież wziąć smartfon, czy tablet do ręki niż posiedzieć nad książką. Trzeba jednak z takimi bodźcami walczyć, bo literatura jest mądrym i ciekawym sposobem spędzania wolnego czasu. Gdy nie czytamy omija nas wiele interesujących spraw, tracimy szansę poznania kodu kulturowego, tak jak w przypadku nieznajomości dzieł muzycznych, filmowych czy teatralnych.
 
Nauczyciele słabo zachęcają do czytania. Z czego to wynika?

(Anna Kaszuba-Dębska) Na podstawie naszych szkoleń i spotkań w przedszkolach i szkołach możemy powiedzieć, że dużą wiedzę na temat literatury dziecięcej mają nauczyciele z przedszkoli. Są też ciekawi nowości. Natomiast nauczyciele wczesnoszkolni, wtłoczeni w podstawę programową, gorzej sobie z tym radzą i – wstyd to mówić – ale mają duże braki. Czasem nawet nie wiedzą, kto napisał na przykład Ferdynanda Wspaniałego.
 
A Państwo w szkolnych latach byli molami książkowymi?

(ŁD) Ania tak. Mogę to powiedzieć, bo znamy się niemal od kołyski. Chodziliśmy razem do podstawówki w Bukownie. Wygrywała konkursy czytelnicze, ale to na mnie nie robiło żadnego wrażenia. Nie byłem zainteresowany książkami i teraz, gdy opowiadam o potrzebie poznawania kodu kulturowego, to wiem, o czym mówię. We wczesnym dzieciństwie mnie i bratu czytała mama. Miałem więc dobre wzorce. Gdy już nauczyłem się liter i sam mogłem czytać, bardziej zacząłem się interesować sportem. Zaliczałem tylko szkolne lektury, bo tak trzeba było. Tak więc wiele książek z dzieciństwa, które są dobrze znane inteligentnym ludziom przeszło mi koło nosa. Na przykład nie znałem przygód Mikołajka, co wydaje mi się bardzo dużą dziurą w życiorysie, ale – na szczęście - trafiłem na tę serię dzięki własnym dzieciom. Do książek wróciłem dopiero w liceum i to na dobre.
 
Kalina i Kacper czytają, czy trzeba ich do tego zmuszać?

(AK-D)Nie mieliśmy nigdy z nimi takich problemów. Czytają, a my próbujemy nadążyć za ich fascynacjami, więc kiedy byli mali sięgaliśmy po te same książki, jak chociażby seria o Harrym Potterze, czy wampirach.
Potem stawały się one tematem rodzinnych dyskusji, a także rozmów z przedszkolakami i uczniami podczas spotkań autorskich. Teraz czytamy za namową naszych dzieci poważniejsze rzeczy.
 
(ŁD) Chyba regułą jest, że gdy dzieci widzą innych członków rodziny pochłoniętych lekturą, to same zaczynają tak robić.
Niekoniecznie. Często słyszę narzekania czytających rodziców, że dzieci nie są zainteresowane książkami i tylko odliczają strony do końca. Jak to zmienić?
 
(AK-D) Dzieci lubią kolekcjonować przedmioty. Może trzeba podsunąć im pomysł zbierania książek wydawanych w serii. Tak było w przypadku naszego Kacpra. Syn najpierw kupował książki m.in. serię Zwiadowcy, układał na półce, a dopiero po jakimś czasie zaczynał je czytać.
(ŁD) Można zachęcić dziecko do książek, które są zekranizowane. Jak film był ciekawy to może i książka będzie taka sama.

Często też lektury napisane są archaicznym językiem, który nie przemawia do młodszego pokolenia. Może w tym tkwi problem?

(ŁD) Akurat dzisiaj Kacper zapytał mnie, czy „Potop” mógłby zostać przetłumaczony na język współczesny, bo łatwiej by się to czytało. Odpowiedziałem, że nie ponieważ jest to polska klasyka i trzeba ją poznać w oryginale.
Dlatego często literatura obca ma tę przewagę nad polską, że co jakiś czas pojawia się nowe tłumaczenie, co sprawia, że język jest bardziej współczesny, a więc zrozumiały dla dzieci.

Obecne kierownictwo resortu edukacji stawia na rozwój czytelnictwa. Lekcje w młodszych klasach będą się zaczynać od piętnastominutowego głośnego czytania, a w starszych mają zostać wprowadzone godziny cichego czytania. Zostanie również stworzony kanon lektur dla przedszkolaka. Co powinno się tam znaleźć?

(ŁD) Myślę, że książki o tygrysku i misiu Janosha, Miasteczko Momoko Mizielińskich, no i oczywiście „Pan Kuleczka” Wojciecha Widłaka. Jeśli mowa o tym pisarzu, to autorskie spotkania z nim są zaprzeczeniem kryzysu czytelnictwa. Podczas Festiwalu Literatury dla Dzieci było tak wielu chętnych, że z żalem zamykaliśmy listę przy końcu trzeciej setki. Samemu autorowi omal ręka nie odpadła od podpisywania książek.

Czy książki dla dzieci o określonej tematyce powstają, bo akurat jest zapotrzebowanie na taki właśnie temat? Na przykład o savoir-vivrze, o oszczędzaniu pieniążków, albo o tym, skąd się biorą dzieci?

(ŁD) Czasami tak. Autor wsłuchuje się w potrzeby dzieci. W zeszłym roku ukazało się chyba pięć książek o uchodźcach, bo o tych bardzo aktualnych tematach poruszanych przez dorosłych, w przedszkolu i szkole rozmawiają też dzieci.

Czy Kalina i Kacper byli pierwszymi recenzentami Państwa twórczości?

(AK-D) Raczej nie, bo książki powstawały często przy ich udziale. Dzieci wykonywały z nami na przykład ilustracje. Wszystko wcześniej widziały i ostateczny efekt nie był już dla nich tak bardzo interesujący.

Jak długo trwa przygotowanie książki dla dzieci? Od samego pomysłu do realizacji?

(ŁD) My jesteśmy ekspresowi, potrafimy ją napisać, zredagować, zilustrować, złożyć i wysłać do druku w miesiąc, góra dwa.  

Kto pierwszy wpada na jej pomysł?

(AK-D) To różnie bywa. Gdy coś Łukaszowi przyjdzie do głowy, robimy burzę mózgów i zastanawiamy się, co w tej książce będzie. Ja rysuję rozkładówki, pokazuję co i gdzie należałoby umieścić, Łukasz z kolei pisze teksty, a na końcu ja wykonuję ilustracje. Czasem bywa inaczej. Ja coś wcześniej narysuję, co wydaje mi się niezłe, a mąż dopisuje tekst. W serii „Pociąg z literkami” robiłam zdjęcia i kolaże, a na końcu poprosiłam Łukasza, by wierszykiem napisał instrukcję obsługi.

Można powiedzieć, że jesteście sprawną, rodzinną firmą.

(AK-D) Tak się złożyło, że jesteśmy takim mikro małżeńskim przedsiębiorstwem. Każdy z nas musi być jednak dla siebie sterem, okrętem i żeglarzem. Sami musimy dbać o swój rynek pracy. Nie wystarczy tylko talent, przydają się umiejętności organizacyjne i techniczne. Na przykład, jak już powstaną teksty i ilustracje, to sama muszę jeszcze zrobić jej tzw. skład i wypuścić do druku.

Czy zawsze akceptują Państwo swoje pomysły?

(AK-D)Raczej tak, ale nie obywa się też bez kontrowersji, jeżeli ktoś nie do końca jest zadowolony z pracy drugiej osoby. Łukasz raczej nie pisze wierszy o koniach, bo one mi nie wychodzą.

A jak się zaczęła zabawa z rymami?

(ŁD) Szło mi to nieźle już w dzieciństwie. W szkole podstawowej pisałem wiersze do laurek. Potem, kiedy na świat miała przyjść Kalina wymyśliliśmy dla niej specjalny prezent. Ania narysowała obrazki, ja napisałem teksty i pierwotnie miało to zostać wydrukowane w jednym egzemplarzu. Jednak ktoś zauważył, że nasze wiersze i ilustracje są ciekawe i zachęcił nas do ich wydania. Przyjął je krakowski „Znak” i tak powstała książka „Wiórki i wiewiórki”.  

Kiedy dla Pana wiersz jest dobry?

(ŁD) Gdy mnie rozbawi. Ich pisanie to mozolna praca. Ciągle szuka się nowych rozwiązań, nowych rymów i scenariuszy.
Był taki czas, że książki Państwa autorstwa ukazywały się niemal jedna po drugiej.

(ŁD) Gdy dzieci były małe był taki rok, w którym wydaliśmy aż jedenaście pozycji. W tym trzy przewodniki dla dzieci: po Włoszech, Francji i Grecji. Gdy dzieci nam podrosły przestałem zajmować się literaturą tak intensywnie. Osiąga się też pewien pułap i zmęczenie bierze górę. Teraz, kiedy Gaja przyszła na świat, to pewnie do tego wrócimy.

A jak rozwijał się Pani talent?

(AK-D) Zawsze wiedziałam że będę malarką. Zdolności mam po pradziadku ludowym twórcy: malarzu i rzeźbiarzu, który przez całe życie tworzył „wrota do raju”. Z kolei dziadek, na którego kolanach spędziłam połowę dzieciństwa, przygotowywał mi warsztat pracy ugniatając plastelinę. Potem budowałam z niej cały świat. Tworzyłam bal lalkowy, ptasie radio, czy szopkę betlejemską, a kiedy przychodziła pora wieczorynki siadaliśmy przed telewizorem i podczas końcowych napisów do „Bolka i Lolka” dziadek milion razy mi powtarzał: patrz tu jest napisane Leszek Lorek. To jest twój wujek, który wymyślił Bolka i Lolka. Pamiętaj o tym.

Kiedy zaczęła Pani urzeczywistniać swoje marzenia?

(AK-D) Gdy skończyłam trzynaście lat przyjechałam do Krakowa, zdałam egzamin do liceum plastycznego, a potem dostałam się na studia w krakowskiej ASP. W swoich pracach próbuję łączyć różne techniki malarstwa, filmów video, mediów. Jeden z moich projektów „Emeryty” pokazuje przenikanie się dzieciństwa,  pamięci, teraźniejszości, tego kim byliśmy kiedyś i kim jesteśmy teraz. Z kolei projekt „Szpilki” inspirowany był rysunkami i grafikami Brunona Schulza, który m.in. kreślił namiętnie kobiece nogi i buty.  Postanowiłam mu zrobić prezent na urodziny i podczas festiwalu szulcowskiego w Drohobyczu ułożyłam 800 par pomalowanych przeze mnie butów przed willą Bianki, czyli literackiej postaci Szulca.

Skąd ich Pani tyle wzięła?

(AK-D) Pocztą pantoflową się rozeszło, że je zbieram. Ludzie wysyłali mi buty z całego świata.
 
Co się z tymi butami stało?

(AK-D) Zwiedziły kawał globu. Były w Rosji, na Tajwanie, w Stanach Zjednoczonych. Teraz leżą w pudłach, w mojej pracowni.

Państwa dzieci żyją w artystycznej rodzinie. Czy ich zawody też będą związane ze sztuką?

(AK-D)Kalina jest w klasie maturalnej, gra na pianinie i wybiera się do szkoły aktorskiej. Jej marzeniem jest reżyseria. Kacper w przyszłym roku kończy gimnazjum. Gra na perkusji, akordeonie i gitarze. Zresztą oboje chodzą do szkoły muzycznej.

Chętnie ćwiczą?

(AK-D) Tak. Muzyka od zawsze jest w naszym domu, bo Łukasz gra na gitarze. Kalina miała pięć lat, kiedy zaczęła wybijać pierwsze dźwięki na fortepianie, potem doszedł balet.

Czy dzieci mają za sobą jakieś próby literackie?

(AK-D) Wiersze, które ukazały się w szkolnym almanachu…
 
Jak je ocenia tata-poeta?

(ŁD ) Są bardzo dobre.

Starsze dzieci niedługo będą dorosłe, ale na świat przyszła Gaja, która ma niespełna miesiąc. Czy dostała już jakiś literacki prezent?

(ŁD) Jeszcze nie, ale to pytanie pada coraz częściej.

A nad czym teraz Państwo pracują?

(AK-D) Ja nad przytulaniem Gajusi i lada dzień czekam na ukazanie się mojej książki dla dorosłych pt. „Kobiety i Schulz”. Łukasz natomiast zakończył tegoroczną edycje Festiwalu Literatury dla Dzieci, promującego czytelnictwo m.in. w Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku i Warszawie.

Jakie jest zainteresowanie tym wydarzeniem?

(ŁD) Bardzo duże. Dotychczas nie było w Polsce festiwalu literackiego dla dzieci i jego organizacja okazała się strzałem w dziesiątkę. Okazuje się, że jest to największa impreza tego typu w Europie. Wejścia na spotkania są bezpłatne, ale trzeba wcześniej dokonywać rezerwacji. Na początku kwietnia ogłaszamy zapisy i w ciągu dwóch tygodni nie ma już miejsc. Staramy się, żeby te spotkania były atrakcyjne. Nie są to więc gadające głowy, ale ciekawe show. Dzieci mogące poznać osobiście autora swoich ulubionych książek, z pewnością sięgną po jego dalszą twórczość.

Czy ujawniają się tam jakieś talenty dziecięce?

(ŁD) Tak. Podczas festiwalu jest taka fajna akcja, kiedy dzieci piszą listy i pocztówki do swoich ulubionych pisarzy.

(AK-D) Muszę jednak powiedzieć coś przykrego. Często dziecięce talenty: literackie, czy plastyczne umierają wraz z pójściem do szkoły. Nauczyciele wprowadzają rysowanie od linii do linii, szlaczki. Wszystkie podręczniki są gotowcami, więc nie rozwijają w dzieciach twórczej wolności. Nauczyciel mówi: masz kropeczki i musisz je połączyć. A gdzie miejsce na kreatywność?

Może czas to zmienić?

(AK-D)Razem z Łukaszem pracujemy nad zmianą podejścia w szkołach do dziecięcej twórczości. Od lat organizujemy warsztaty literacko-plastyczne dla nauczycieli. Proponujemy im, by podpatrując wyobraźnię dzieci zaczęli bawić się tak, jak one. I tak się dzieje. Najpierw nauczyciele przygotowują stroje, w których potem odgrywają różne role i w ten sposób się otwierają na wyobraźnię dziecka.

I to się przekłada na późniejsze lekcje. Są mniej sztampowe?

(AK-D) Tak. Ci sami nauczyciele przychodzą na kolejne zajęcia i opowiadają o zupełnie innej pracy z uczniami. Są otwarci na ich fantazję, którą potem odpowiednimi ćwiczeniami próbują ukierunkować. I tak ma być, w przeciwnym razie szkoła nadal będzie niszczyć wolność tworzenia.

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio