Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

Żeby słowa nie bolały

31.03.2014

Żeby słowa nie bolały

O relacjach lekarzy i  dziennikarzy, modernizacji szpitala i hotelu, w którym rodzice mogliby się zatrzymać podczas leczenia dzieci rozmawiamy z Magdaleną Oberc, rzecznikiem prasowym Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu. Magdalena Oberc jest mamą 9-letniej Julki i 4-letniego Miłosza.

Bycie rzecznikiem prasowym szpitala w dzisiejszych czasach nie jest łatwym zadaniem.
Dziś w ogóle trudno jest pracować w służbie zdrowia. Media cały czas informują o błędach lekarskich, mówi się i pisze, że w szpitalach i przychodniach są złe warunki, że nie ma pieniędzy na zabiegi, że są kolejki. Po takiej dawce wiadomości pacjent jest już nieufny i negatywnie nastawiony do służby zdrowia. Taka sytuacja zdecydowanie komplikuje pracę lekarzom i w konsekwencji też mnie jako rzecznikowi prasowemu.

Rodzice są bardzo wyczuleni na reakcje lekarzy. Twierdzą, że brakuje im taktu. Z kolei lekarze są zdania, że rodzice czasem bardziej histeryzują niż sytuacja tego wymaga.
Nietrudno o konflikt, kiedy lekarz działa pod presja czasu, a rodzic jest w emocjach. Efekt jest taki, że nawet jeśli matka, czy ojciec kilka razy usłyszą diagnozę  i jak będzie wyglądało dalsze leczenie, to i tak do nich nic nie dociera. To naturalne, kiedy jesteśmy pod wpływem silnego stresu. Wiem to, bo gdy mój syn w wieku dwóch lat dostał duszności i pani w izbie przyjęć zapytała mnie o jego datę urodzenia, to nie mogłam sobie przypomnieć. A przecież wydawało mi się, że jako pracownik szpitala jestem opanowana i wiem co trzeba robić.  Na pewne emocje nie ma się wpływu i  nasi lekarze i pielęgniarki zdają sobie z tego sprawę. Są bardzo cierpliwi. Tłumaczą po kilka razy wiedząc, że człowiek musi oswoić się z pewnymi informacjami i dopiero wtedy można nawiązać racjonalny dialog.

Rodzice narzekają na organizację pracy szpitala w Prokocimiu. Wytykają, że w przychodniach ustawiają się wiecznie kolejki?
Kolejek nie da się uniknąć, bo mamy naprawdę wielu pacjentów. Każdego dnia do naszych poradni przyjeżdża prawie 1000 pacjentów. Rodzice wybierają naszą placówkę nawet wówczas, gdy dziecko mogłoby być leczone w przychodni rejonowej, ponieważ cieszymy się dużym zaufaniem. Kompleksowo podchodzimy do małych pacjentów. Na przykład, jeżeli dziecko trafi na oddział pediatryczny to może w razie potrzeby liczyć na konsultację neurologiczną czy pulmunologiczną. W naszym szpitalu jest więc wszystko:  wykwalifikowany personel medyczny,  nowoczesne laboratoria i zaplecze diagnostyczne, a także możliwość kontynuowania leczenia w poradni specjalistycznej.

Informuje Pani często o dramatycznym losie małych dzieci. Takie wiadomości chwytają za gardło. Jak sobie Pani radzi z emocjami?
Pierwsze miesiące pracy w szpitalu były dla mnie najtrudniejsze. Za każdym razem, gdy szłam na oddział neurochirurgii albo onkologii i widziałam cierpienie maluchów, to przez długi czas nie mogłam sobie z tym poradzić. Jako matka wiem co przeżywają rodzice i  bardzo im współczuję. Z czasem jednak nauczyłam się panować nad emocjami i kiedy trzeba działać nie tracę głowy. A zdarzają się różne sytuacje. Na nasze oddziały trafiają małe dzieci, które są ofiarami różnych wypadków - czasem bardzo tragicznych. Takie sprawy interesują media i bardzo szybko szpitalne korytarze wypełniają dziennikarze i fotoreporterzy. To dodatkowy stres dla rodziców. Zanim przekażę informacje dziennikarzom rozmawiam z rodzicami,  bo każda wiadomość puszczona w eter w sytuacji, gdy dziecko walczy o życie może sprawić im dodatkowy ból. Takie rozmowy bywają bardzo trudne, ale są konieczne. 

Po drugiej stronie stoją dziennikarze, którzy chcą wiedzieć jak najwięcej.
I jak tu spełnić ich oczekiwania, nie krzywdząc jednocześnie rodziców? Sama byłam wcześniej dziennikarką, więc zdaje sobie sprawę, że do rzetelnego informowania potrzeba dużej wiedzy na konkretny temat. Mnie jednak nie wszystko wolno powiedzieć. Granicą jest tajemnica lekarska, ustawa o ochronie danych osobowy i przepisy o ochronie wizerunku. Bardzo trudno pogodzić oczekiwania dziennikarzy i jednocześnie zapewnić w tym względzie komfort rodzinie „medialnego” pacjenta.

Wcześniejsza praca w mediach pomaga Pani w zrozumieniu sytuacji dziennikarzy?
Bardzo szanuję dziennikarzy. Wiem jak pracują i czasem ich bronię, gdy lekarze oburzają się na sformułowania użyte w różnych artykułach. Staram się tłumaczyć, że nie zawsze można posługiwać się językiem medycznym, bo nie jest on w pełni zrozumiały dla odbiorcy.

A próbuje Pani oswoić środowisko medyczne z dziennikarzami?
Tak, ale to jest spory problem. Lekarze boją się przekłamań, niefortunnych sformułowań. Są rozgoryczeni, że media przedstawiają środowisko medyczne w złym świetle – często niesłusznie.

Informacja pojawiająca się w mediach często też jest komentowana na forach internetowych. Ludzie nie mają tam skrupułów. Oceniają prace lekarzy i zachowanie rodziców.

Niestety, fora internetowe stały się miejscem, gdzie można bezkarnie ludzi obrażać. I to jest bardzo przykre. Proszę spojrzeć na taką sytuację: do naszego szpitala trafia pokrzywdzone dziecko, szybko informacja na ten temat przedostaje się do mediów i zaraz fora internetowe rozgrzewają się do czerwoności. Internauci prześcigają się w komentowaniu wydarzenia. Mnożą się pytania i obelgi: „Gdzie byli rodzice? Co za głupia matka! Jak mogła dopuścić do takiej sytuacji?” Jak łatwo przychodzą im takie oceny. Matki, czy ojcowie naszych pacjentów to zazwyczaj osoby oddane rodzinie. Ich dziecko spotkała tragedia, której nie byli w stanie przewidzieć.  Dla nich takie komentarze są bardzo bolesne.

A Pani pracując w szpitalu jest bardziej ostrożna i na co dzień widzi pewne zagrożenia?
Rzeczywiście chyba mam większą wyobraźnię w kategorii wypadków domowych. W moim domu regały są przykręcone do ściany, środki chemiczne stoją są na najwyższych półkach, a kiedy dzieci były małe, nie miały zabawek z drobnymi elementami. Staram się stworzyć Julce i Miłoszowi bezpieczną przestrzeń. Nie chcę ich straszyć, ale przestrzegam przed konsekwencjami pewnych zachowań. Nie wiem czy to dobry sposób wychowania, bo może w przyszłości będą przybierać postawy zbyt asekuracyjne, ale chyba nie umiem inaczej…

Jak Pani dzieci reagują na informacje, które podaje Pani w mediach? Chcą znać szczegóły?
Julia ma 9 lat, więc trudno ją izolować od świata zewnętrznego. Staram się pewne sprawy tłumaczyć, ale bez wnikania w szczegóły. Miłosz ma dopiero 4 lata i w telewizji bardziej interesują go bajki niż programy informacyjne.

Czy dziennikarze pytają też o dobre wiadomości?
Tak, ale nie zawsze te informacje przebijają się w mediach. A przecież zdecydowanie więcej  jest takich sytuacji, kiedy rodzice przychodzą, dzwonią, czy przysyłają kartki dziękując lekarzom za ich pracę.  Dowodem na to są ich  gabinety pełne rysunków od dzieci. Ostatnio dzwoniła do mnie mama jednej z pacjentek, by nas poinformować, że córka napisała opowiadanie o tym, jak  św. Mikołaj rozdaje w naszym szpitalu dzieciom prezenty.  Opowiadanie to wygrało nagrodę w konkursie literackim.  To świadczy o tym jak duża więź powstaje między szpitalem a pacjentami.  Szpital czasem jest ich drugim domem. Odwiedzają nas też dorośli już ludzie, którzy kiedyś byli tu leczeni. Dziś wracają jako studenci  albo absolwenci medycyny, kierunków artystycznych czy pedagogicznych i organizują dzieciom przedstawienia teatralne, koncerty, warsztaty plastyczne.  To ich praca charytatywna. My tylko pomagamy w koordynacji takich działań, by współgrały z bieżącym życiem szpitala.

W szpitalu w Prokocimiu jest też szkoła. Jak wyglądają lekcje? 
To Zespół Szkół Specjalnych nr 3 z przedszkolem, szkołą podstawową i gimnazjum. Starsze dzieci mają indywidualne lekcje. Maluchy przebywają w świetlicach i pod okiem wykwalifikowanych nauczycielek mają różne zajęcia,  wykonują prace plastyczne, które często zdobywają nagrody w konkursach, a potem te prace licytowane są  na aukcjach charytatywnych. W ten sposób  pozyskiwane są pieniądze, które zasilają konto działającej przy szpitalu Fundacji „O Zdrowie Dziecka”. 

Na co są przekazywane pieniądze z fundacji?
Na bieżące potrzeby. W ramach kontraktu z NFZ mamy pieniądze na leki, pensje dla personelu, wyżywienie, środki czystości itd, ale jest mnóstwo innych drobnych rzeczy, które trzeba zapewnić dziecku podczas pobytu w szpitalu. Jesteśmy ogromną instytucją, która ma 500 łóżek. Potrzeby są ogromne: przecież każde niemowlę korzysta z kosmetyków pielęgnacyjnych, pampersów, smoczków, butelek itp.  Czasami zdarza się, że  rodzice z różnych przyczyn odwiedzają takie dzieci raz w tygodniu albo w ogóle nie są w stanie zapewnić dziecku pomocy materialnej i szpital musi być na takie sytuacje przygotowany.  W takich sytuacjach z pomocą przychodzi fundacja, chociaż jej podstawowym zadaniem jest doposażanie oddziałów w sprzęt medyczny: termometry bezdotykowe umożliwiające precyzyjny pomiar, pulsoksymetry, podgrzewacze do butelek, ciśnieniomierze, czy wagi dla niemowląt.  Trzeba pamiętać, że te urządzania eksploatowane są niemal bez przerwy, więc często trzeba je wymieniać na nowe lub pokryć koszty naprawy. Bez  Fundacji nie udałoby się też przeprowadzić wielu remontów.  Nasi pacjenci widzą jak szpital się zmienia i z roku na rok wzrasta liczba osób, które przekazują 1 procent podatku na Fundację „O Zdrowie Dziecka”. W ubiegłym roku z jednego procenta dostaliśmy 500 tys. zł, ale w sumie  na potrzeby Szpitala wydaliśmy  800 tys. zł - reszta pieniędzy pochodziła z akcji charytatywnych.  Próbujemy uświadamiać społeczeństwu, że składki z ubezpieczenia zapewniają bezpłatną opiekę medyczną, ale jeśli chcemy zachować wysoki standard leczenia, inwestować w nowe technologie i stworzyć w szpitalu przyjazną przestrzeń, musimy szukać sponsorów.

Rodzice chcieliby opiekować się dziećmi w przyzwoitych warunkach. Tymczasem koczują na leżakach, a dostęp do łazienek czy sanitariatów jest bardzo utrudniony.
Szpital w Prokocimiu został wybudowany został w 1965 roku. Przez lata rodzice odwiedzali swoje dzieci w ściśle wyznaczonych dniach i godzinach. Nie było przewidzianych łazienek, łóżek i miejsc, gdzie mogliby odpocząć. Czasy się zmieniły i my mamy świadomość potrzeb rodziców. Rodzice powinni czuwać przy dziecku i włączać się w proces leczenia oraz opieki nad nim ale nie  mamy możliwości zapewnienia dodatkowych łóżek dla opiekunów, bo odbywałoby się to kosztem miejsca dla pacjentów.  Wzmożone wysiłki dyrekcji doprowadziły jednak do przyznania nam 201 milionów z budżetu państwa na całkowita modernizację szpitala. I w planach też jest poprawa warunków dla rodziców.

To co się zmieni?
Wszystko zostanie odnowione: od instalacji po wyposażenie meblowe i sprzęt. Zmieni się układ funkcjonalny niektórych oddziałów. Będzie też więcej toalet dla rodziców i kącików socjalnych.   Niebawem powinny zostać otwarte oddziały chirurgii, gdzie  stworzono zaplecze socjalne dla rodziców. A w ubiegłym roku Fundacja „O Zdrowie Dziecka” zakupiła fotele, które są już prawie na wszystkich oddziałach.

To może być za mało. Rodzice przecież spędzają w szpitalu czasem kilka dni i bezsennych nocy.

Mogę jednak zdradzić, że dyrekcja szpitala prowadzi z fundacją Ronalda McDonalda rozmowy w sprawie zbudowania pierwszego w Polsce hotelu dla rodziców. Powstałby on obok szpitala.  Ale w tej chwili nie mogę powiedzieć nic więcej. Na pewno to rozwiązanie przypadnie do gustu rodzicom.

Ale cały czas Państwo prowadzą remonty. Jakie oddziały zostały już zostało zmodernizowane?
Obecnie prace remontowe toczą się w kilku miejscach: trwa remont auli, SORu, kuchni szpitalnej, pomieszczeń administracyjnych i dydaktycznych.  Prowadzenie tak szeroko zakrojonych prac remontowych w szpitalu, który normalnie przyjmuje pacjentów jest bardzo uciążliwe, ale na szczęście już widać, że wiele się zmieniło. W 2011 roku udało się oddać do użytku odrębny budynek, gdzie jest blok operacyjny,  centralna sterylizatornia i 30-łóżkowy Oddział Intensywnej Terapii. Wszystko jest funkcjonalne i doskonale wyposażone.  Ta inwestycja została sfinansowana w dużej mierze ze środków  UE. W tym roku zostanie oddany do użytku nowy Szpitalny Oddział Ratunkowy z lądowiskiem dla helikopterów  i  zamykanym podjazdem dla karetek oraz oddziały chirurgiczne – o których już wspominałam. Niedawno też – dzięki pieniądzom przekazanym nam przez Fundację Radia Zet - powstała sala hybrydowa, bardzo nowoczesna i jedyna w Europie dedykowana wyłącznie dzieciom.

Jakie funkcje ma sala hybrydowa?
Sala hybrydowa łączy w sobie możliwości przeprowadzenia tradycyjnych operacji chirurgicznych z nowoczesnym zapleczem diagnostycznym. Przeznaczona  jest przede wszystkim dla dzieci z wadami serca, choć mogą z niej korzystać także pacjenci z neurochirurgii czy ortopedii.  Jak widać, szpital cały czas jest modernizowany i doposażany w nowoczesną aparaturę, bo w medycynie jest tak, że co roku pojawiają się nowe  urządzenia. Są bardziej precyzyjne, dają więcej możliwości diagnostycznych. A szpital w Prokocimiu jest  szpitalem ostatniej szansy, pomagamy nawet wtedy gdy inni lekarze stwierdzają, że dla dziecka nie ma ratunku.  I czasem zdarza się, że chociaż rokowania na początku nie są dobre to potem ten stan się poprawia, a dziecko robi zadziwiające postępy.  Rodzice cieszą się z każdego drobnego sukcesu: każdy samodzielny krok, każde wypowiedziane słowo jest dla nich wielkim szczęściem. I to są właśnie chwile, które dają nam wszystkim wiele satysfakcji.

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio