Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

Uczeń na wolności w szkole bez lekcji, dzwonków i ocen

09.12.2013

Uczeń na wolności w szkole bez lekcji, dzwonków i ocen
Są rodzice, którzy zamiast posyłać swoje dzieci do szkoły, wolą uczyć je w domu. Są też tacy, którym marzy się szkoła bez przymusu, dzwonków i podręczników, w której uczeń chodzi na lekcje tylko wtedy jeśli sam tego chce. Stale przybywa też zwolenników innych alternatywnych metod edukowania najmłodszych.
Szkoła bez szkoły

Siedemnastoletni Krzysiek z Krakowa, zamiast w pocie czoła przygotowywać się do kolejnych sprawdzianów i egzaminów, niemal całymi dniami realizuje swoją pasję. Choć formalnie jest uczniem drugiej klasy liceum ogólnokształcącego, to jednak jeszcze ani razu nie przekroczył progu swojej klasy. Zamiast tego uczy się w dwóch szkołach muzycznych – w jednej gra jazz, w drugiej muzykę organową. – Jedno i drugie świetnie mu wychodzi – mówi Zdzisław Borys, tata Krzyśka.

Czy nie martwi się, że syn – poświęcając się wyłącznie swojej pasji - może mieć wkrótce problem ze zdaniem matury?
- Zostawiamy mu pod tym względem wolną rękę. Wiem, że za parę lat, jeśli dojdzie do wniosku, że jest mu to potrzebne, sam przygotuje się do matury i ją zaliczy – mówi tata Krzysia.

Chłopak jest jednym z ponad 300 małopolskich uczniów objętych tzw. edukacją domową. Na zabranie syna ze szkoły rodzina Borysów zdecydowała się kilka lat temu, kiedy okazało się, że ma on problemy z przedmiotami ścisłymi, ale za to jest niezwykle uzdolniony muzycznie. – W tradycyjnej szkole jest tak, że trzeba być dobrym we wszystkim, by przechodzić z klasy do klasy. W edukacji domowej, która moim zdaniem jest najlepszą metodą uczenia, można dostosować tempo i sposób pracy do możliwości i potrzeb dziecka. Taka nauka jest też bardziej efektywna, bo nie traci się czasu na dojazdy do szkoły, przerwy, sprawdzanie obecności, wypełnianie dziennika, czy uspakajanie uczniów – tłumaczy Zdzisław Borys. 

Kiedy rodzice zabrali Krzysia ze szkoły, chłopak zaczął większość czasu poświęcać muzyce. Innych przedmiotów uczył się we własnym tempie. – Uczyłem się z mamą. Wstawałem około ósmej i zaczynałem naukę zazwyczaj o dziewiątej – wspomina Krzyś. - Spędzałem około trzy do czterech godzin nad różnymi przedmiotami. Kładłem nacisk na angielski, który mi dobrze szedł, bo mama nie uczyła z książek, tylko wymyślała jakieś gry i inne sposoby niż w szkole. Gorzej było z matematyką, która cały czas sprawia mi potężny kłopot i nie lubię jej. Zależało mi, żeby zdać do następnej klasy. Nadszedł ten straszny dzień egzaminów. Miałem ich do zdania dwanaście. Ostatni test: pani sprawdza, ja obgryzam paznokcie, a ona mówi – zdałeś do następnej klasy, uzyskałeś oceny – 4, 3, 5, 3 i 2 z matematyki. Byłem wniebowzięty. Poszło mi lepiej niż kiedykolwiek w szkole.

Dla taty Krzysia największą zaletą edukacji domowej nie są jednak wyniki, jakie może osiągnąć dziecko, ale to, że więcej czasu spędza ono z rodzicami. – To tworzy mocne więzi rodzinne i buduje relacje, które pozostają na całe życie. Tradycyjna szkoła przeszkadza w tym, bo dziecko niemal cały dzień spędza poza domem – mówi Zdzisław Borys. 

Krzysiowi pozazdrościł młodszy brat Staś, który również zapragnął uczyć się w domu. Jednak po czterech latach zatęsknił za towarzystwem rówieśników i postanowił wrócić do szkoły. Dziś uczy się w jednym ze społecznych gimnazjów. – To mała, kameralna szkoła, w której panuje rodzinna atmosfera – mówi tata chłopców.

W Polsce zgodę na edukację domową wydaje dyrektor szkoły, do której dziecko jest formalnie zapisane. Dodatkowo wymagana jest opinia poradni psychologiczno-pedagogicznej i pisemne zobowiązanie rodzica, że będzie przyprowadzał pociechę raz w roku na egzaminy klasyfikacyjne.  Szkoła ma bowiem obowiązek sprawdzać postępy ucznia, a w razie potrzeby cofnąć pozwolenia na nauczanie domowe. – Naszą rolą jest też wspieranie rodziców. Z kolei dziecko ma prawo brać udział w zajęciach dodatkowych prowadzonych w szkole oraz uczestniczyć w życiu szkoły i spotykać się z kolegami – mówi Marta Kaczmarska, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 30 w Krakowie.

Do jej podstawówki do tej pory zapisany był jeden domowy uczeń. - Radził sobie doskonale. Osiągał świetne wyniki, był dzieckiem o szerokich horyzontach - mówi dyrektorka.

Nie obawia się jednak, że w jego ślady pójdzie więcej uczniów jej szkoły. - Nauczanie dzieci w domu wymaga ogromnego zaangażowania ze strony rodziców i pochłania mnóstwo czasu, którego dzisiejsi rodzice nie mają zbyt wiele. Nie każdy ma też tyle cierpliwości, by siedzieć codziennie nad lekcjami, tłumaczyć, pilnować, aby dziecko nie miało zaległości. To bardzo odpowiedzialne zadanie – mówi dyrektorka.

Zdzisław Borys: - To tylko pozornie wielkie poświęcenie. Oczywiście trzeba przeorganizować życie domowe i podejść do sprawy poważnie, ale na pewno nie trzeba od razu rezygnować z życia zawodowego. Naszej rodzinie ta zmiana wyszła na dobre, a chłopcom nauka łatwiej przychodziła, bo mogli się uczyć we własnym tempie.

Polska liderem homechoolingu

Jak wynika z danych małopolskiego kuratorium oświaty, w ciągu ostatnich kilku lat znacznie wzrosła liczba homeschoolersów. Teraz w całym województwie jest ich 323; najwięcej – 244 - w szkołach podstawowych, 56 to uczniowie gimnazjum, a 23 szkoły ponadgimnazjalnej. – Jeszcze kilka lat temu takie przypadki można było policzyć na palcach – mówi Artur Pasek z małopolskiego kuratorium oświaty. – Widząc ten nagły wzrost, kurator postanowił bliżej się temu przyjrzeć.

Dlatego jeszcze w tym roku szkolnym wizytatorzy KO sprawdzą między innymi, czy dyrektorzy szkół przestrzegają przepisów wydając pozwolenie na edukację domową i to, jak jest ona realizowana. – Przyjrzymy się również wynikom egzaminów klasyfikacyjnych, co pokaże nam, na ile skuteczna jest taka edukacja – zapowiada Artur Pasek.

Jak szacuje dr Marek Budajczak, pedagog z Wydziału Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i pionier homeschoolingu w Polsce, jeszcze w 2009 r. edukacją domową w całym kraju objętych było ok. 50 uczniów, obecnie może ich być nawet 2000. – Nie licząc Wielkiej Brytanii, gdzie blisko 100 tys. dzieci uczy się w domu, Polska jest pod tym względem europejskim liderem. Daleko nam jednak do Stanów Zjednoczonych, gdzie jest ok. 2,5 mln homeschoolersów – mówi dr Budajczak.

W naszym kraju coraz więcej jest też szkół, do których „uczęszczają” homeschoolersi. To szkoły, o których wiadomo, że nie robią problemów przy wydawaniu zgody na ED, a egzaminy klasyfikacyjne przeprowadzają w sposób przyjazny dla dzieci. Rodzice na forach internetowych wymieniają się ich adresami. 

Pionierzy polskiego homeschoolingu o takim luksusie mogli jedynie pomarzyć. Gdy 18 lat temu Budajczakowie zdecydowali się na zabranie dzieci z tradycyjnej szkoły, skończyło się kilkoma sprawami w sądzie. Ich dzieci – dziś to już dorosłe osoby – nie mają też formalnie ukończonej polskiej szkoły. Ucząc się w domu zdobyły za to amerykańskie dyplomy, które następnie – nie bez problemów – zostały w Polsce nostryfikowane. – Nasz syn poszedł w ślady ojca; zrobił licencjat z pedagogiki, jest pedagogiem ulicy, czyli streetworkerem, studiuje też resocjalizację. Córka założyła własną firmę, uczy dzieci języków obcych, prowadzi też dla nich zajęcia z edukacji kulturalnej – mówi Izabela Budajczak.

W swojej domowej szkole dzieci Budajczaków nauczyły się kilku języków obcych. Oprócz angielskiego, włoskiego, francuskiego, hiszpańskiego, znają też łacinę i grekę, a nawet język migowy.
 
- Edukacja domowa to był pomysł męża i choć początkowo byłam nastawiona do tego sceptycznie, to jednak się zgodziłam i dziś nie żałuję tej decyzji. Dzieci też nie żałują. Co więcej, syn zapytany kiedyś czy swoje dzieci też będzie uczył w domu odpowiedział, że tego nie wyklucza – mówi Izabela Budajczak.

Szkoła bez lekcji

A może by tak, zamiast zmuszać dzieci do nauki i żmudnego wkuwania wiedzy, pozostawić im w tym zakresie wolną rękę? Brzmi niedorzecznie? Otóż okazuje się, że w Polsce jest coraz więcej rodziców, którzy właśnie takiej szkoły chcą dla swoich pociech. To zwolennicy tzw. edukacji demokratycznej. W naszym kraju jest już kilka takich placówek: trzy w Warszawie, jedna w Łodzi i jedna w Poznaniu. Co ciekawe, wszystkie one powstały w tym roku. Uczy się w nich ponad 130 dzieci w różnym wieku.
 
Impulsem do powstania w Polsce szkół demokratycznych stało się założenie Fundacji Edukacji Demokratycznej, którą w tym roku powołał m.in. Michał Jankowski, przedsiębiorca z Poznania, tata trojga dzieci w wieku 6, 8 i 12 lat.

- Zaczęło się od tego, że nasz najstarszy syn źle czuł się w tradycyjnej szkole – opowiada Michał Jankowski. – Wtedy pokazaliśmy mu, jak działają szkoły demokratyczne. Spodobało mu się to i kiedy miał 10 lat wyjechał do Anglii, do najstarszej na świecie szkoły demokratycznej Summerhill. Spędził tam półtorej roku i wrócił bardzo odmieniony. Widząc pozytywną zmianę jaka w nim zaszła, postanowiliśmy doprowadzić do uruchomienia w Polsce szkoły demokratycznej.

Tak powstała Poznańska Trampolina, a w ślad za nią szkoły warszawskie i łódzka. Wkrótce taka placówka ma powstać również w Małopolsce, pod Krakowem.  Będzie to „Wolna Chata”, a uruchamia ją Stowarzyszenie "Edukacja demokratyczna w Krakowie”. - Chcemy stworzyć szkołę, w której bez przymusu, dzwonków i typowych podręczników, w domowej atmosferze i w otoczeniu przyrody dzieci będą zdobywać wiedzę i umiejętności, które są dla nich naprawdę ważne! – można przeczytać na facebookowej stronie Stowarzyszenia. 

Jak wygląda nauka w szkole demokratycznej? To, co przede wszystkim odróżnia ją od tradycyjnej szkoły, to fakt, że lekcje nie są tu obowiązkowe. Dzieci zwykle uczestniczą w zajęciach z dwóch powodów: bo je to interesuje, albo jest to dla nich ważne, np. ze względu na egzaminy klasyfikacyjne. - U nas dzieci są wolne, nikt ich nie zmusza, by wykonywały określoną czynność, ale z czasem same zauważają, że pewne rzeczy opłaca się robić – tłumaczy Michał Jankowski. - W tradycyjnej szkole motywacja do nauki zwykle płynie z zewnątrz. Dzieci uczą się, bo otrzymują za to oceny, a gdy ten bodziec zanika, przestają się uczyć. W szkole demokratycznej motywacja zawsze jest wewnętrzna. Dzieci same motywują się do nauki. 

Michał Jankowski przyznaje, że pierwsze dni w szkole demokratycznej to dla większości dzieci prawdziwy szok. Na początku zachłystują się wolnością, chodzą po szkole, zaglądają wszędzie, rzadko chcą brać udział w zajęciach. - Prawo do wolności, to również prawo do nicnierobienia – przekonuje Michał Jankowski.

Potem same wybierają, w jakich zajęciach chcą uczestniczyć. Uczeń wie, że na koniec roku czeka go egzamin klasyfikacyjny, ale to jaką drogą pójdzie, by go zdać, zależy tylko od niego. Może zapisać się na zajęcia z matematyki, historii czy języka polskiego, ale równie dobrze może uczestniczyć w indywidualnych konsultacjach, które oferują nauczyciele zatrudnieni w szkole, a także wolontariusze. Plan zajęć nie jest sztywnym rozkładem, a jedynie ma pokazać dziecku, co jest w danej chwili dostępne. 

Tylko, jak przekonać dziecko, by chciało się uczyć, skoro wcale nie musi? - Dzieci mają z reguły bardzo silną motywację do nauki i wcale nie trzeba ich do niczego zmuszać i dodatkowo motywować, bo to wrodzone – tłumaczy Agata Kluczewska ze Stowarzyszenia "Edukacja demokratyczna w Krakowie”. - Gorzej jest z uczniami, którzy wcześniej chodzili do tradycyjnej szkoły. Zwykle nabyli już oni ogromną awersję do nauki, a wyleczenie tego przypomina leczenie stresu pourazowego i bywa, że trwa nawet pół roku.
 
Obecnie na świecie istnieje ponad 200 szkół propagujących ideę edukacji demokratycznej – m.in. w Anglii, Niemczech, Japonii, Stanach Zjednoczonych i w Izraelu. 

– Praktycznie każda z nich jest inna, a tym, co je łączy, jest wspólna filozofia, oparta na współczesnej wiedzy o procesach uczenia się oraz na głębokim szacunku do człowieka. Są takie szkoły, w których zajęcia odbywają się regularnie i takie – jak na przykład nowojorska Manhattan Free School i wszystkie szkoły Sudbury – w których w ogóle nie ma zorganizowanych lekcji; uczniowie przychodzą tam, żeby się spotkać, porozmawiać, poczytać książki, pobawić się i sami mogą zdecydować, czy chcą jakieś zajęcia – mówi Agata Kluczewska.

Czy w Polsce, w której każde dziecko do uzyskania pełnoletności, ma obowiązek nauki, a do końca gimnazjum istnieje coś takiego jak obowiązek szkolny - taka szkoła w ogóle jest legalna? Okazuje się, że tak. Szkoły demokratyczne w Polsce korzystają bowiem z tego samego zapisu ustawy oświatowej co homeschoolersi, który mówi o spełnianiu obowiązku szkolnego poza szkołą. Dzieci z demokratycznych placówek formalnie są zapisane do zwykłej szkoły, której dyrektor wydaje im pozwolenie na taką naukę. Tam zdają egzaminy klasyfikacyjne i otrzymują świadectwa. 

Idea edukacji demokratycznej w Polsce pomału nabiera rozpędu. Szkoła, która od września przyszłego roku powstanie w Łososkowicach, już ma pierwszych chętnych. Co ciekawe, do uruchomienia kolejnej tego typu placówki, tym razem w Gdańsku, przygotowuje się … była minister edukacji Katarzyna Hall, współzałożycielka Stowarzyszenia Dobra Edukacja. Jej zdaniem system edukacji w Polsce jest mało sterowny, jak transatlantyk. Zmienia się ewolucyjne i powoli. - My zaś z transatlantyku przesiadamy się do szybkiej motorówki. Chcemy patrzeć na szkołę w perspektywie przyszłościowej. Myślę, że system szkolny powoli będzie zmierzał właśnie w tym kierunku – twierdzi była minister.

AGNIESZKA KARSKA

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio