Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Prywatności".

x

Aktualności

Katarzyna Lepszy-Muszyńska - Daleko od szkoły

26.04.2015

Katarzyna Lepszy-Muszyńska - Daleko od szkoły
Rozmowa z Katarzyną Lepszy-Muszyńską, mamą 22-letniego Tomka, 21-letniej Ani, 15-letniej Julii, 11-letniego Leonarda i 8-letniej Kornelii. Pani Katarzyna kilka lat temu postanowiła, że sama zajmie się edukacją swoich dzieci. Kornelia i Leonard nigdy nie chodzili do szkoły.
 
Jest pani wymagającym nauczycielem?

K. L-M. Staram się nauczyć dzieci wszystkiego czego potrzebują, ale przy okazji nie zniechęcić ich do nauki i nie zanudzić. Dzieci są bardzo ciekawskie, chcą dowiadywać się nowych rzeczy i jeśli uda się nie zabić w nich tej naturalnej potrzeby uczenia się, to mogą być wspaniałe efekty. 

Jakie studia pedagogiczne pani skończyła?

K. L-M. Żadnych. Z wykształcenia jestem lekarzem anestezjologiem. Mój mąż też jest lekarzem. Żeby móc uczyć własne dzieci nie potrzeba żadnych studiów pedagogicznych.

Formalnie nie, ale takie wykształcenie mogłoby pani pomóc?

K. L-M. Myślę, że nie. Dzieci i tak uczą się przede wszystkim przez naśladowanie dorosłych: rodziców, rodzeństwa… . Moim zdaniem, to jakie będzie w przyszłości dziecko zależy w dużej mierze od tego, co wyniesie z domu, a nie od szkoły, jaką skończy.

Żadne z Pani dzieci nie chodzi już do szkoły?

K. L-M. Tomek jest studentem trzeciego roku medycyny, Ania studiuje historię sztuki, młodsze dzieci są w edukacji domowej. Julia z przerwami, a Kornelia i Lenek nigdy nie chodzili do szkoły.

Jak to się zaczęło?

K. L-M. Kiedy Julia poszła do pierwszej klasy bardzo dużo chorowała, miała skłonności do obturacyjnego zapalenia oskrzeli, groziła jej astma. W związku z chorobami miała bardzo dużo nieobecności, a jak wiadomo, w szkole najważniejsza jest frekwencja. Julia przychodziła na lekcje po dłuższej przerwie i słyszała, że będzie musiała zdawać egzaminy. Początkowo miała nauczanie indywidualne z nauczycielką ze szkoły. Po jakimś czasie doszliśmy do wniosku, że lepsze będzie dla niej edukacja domowa.

To wiązało się z rewolucją w pani życiu zawodowym?

K. L-M. Nie, bo w związku z częstymi chorobami Julki już wcześniej musiałam ograniczyć swoją aktywność zawodową. Zrezygnowałam z całego etatu, przestałam dyżurować. Poza tym nie znam szkoły, w której rodzice są całkowicie zwolnieni z obowiązku pomagania dziecku w nauce. Tak naprawdę większość rodziców prowadzi nauczanie domowe z tą różnicą, że robią to popołudniami, kiedy dzieci wracają zmęczone ze szkoły, a oni z pracy. Wtedy zaczynają odrabiać z nimi zadania domowe i tłumaczyć zagadnienia, których pociechy nie zrozumiały w czasie lekcji. Często taka nauka trwa do późnego wieczora. 

A jak to wygląda u was?

Leonard. Wstaję rano, jem śniadanie i zaczynam się uczyć z Julą, Anią, albo z mamą, a czasem z tatą.

K. L-M. Możemy być elastyczni. Czasem Lenek woli poczekać z matematyką aż tata wróci z pracy i nie ma problemu. Gdy jest ładna pogoda, zamiast siedzieć nad książkami, dzieci mogą pobawić się w ogrodzie, a lekcje robimy nieco później. Są różne modele nauczania domowego. Ja mam taki, że uczciwie realizuję to, co zapisane jest w podstawie programowej, bo różnie w życiu bywa i dzieci muszą być w każdej chwili gotowe na powrót do szkoły, nie mogą mieć żadnych braków. Mam plan i się go trzymam, ale wiele rzeczy staram się z nimi realizować nietypowymi metodami. Kraków daje pod tym względem mnóstwo możliwości. Można wybrać się do jednego z muzeów, pójść do Ogrodu Doświadczeń, na Noc Naukowców, czy do ZOO. Nauczanie nie polega tylko na tym, że siedzi się nad książkami. Dzieci szybciej zapamiętują, gdy wiadomości przekazywane są w interesujący dla nich sposób. 

Nigdy nie miała pani obaw, że sobie nie poradzi, że nie zdoła przekazać dzieciom całej niezbędnej wiedzy?

K. L-M. Podstawa programowa w klasach I-III naprawdę nie jest skomplikowana, a nauczyciele w szkole zwykle robią z uczniami tylko to, co jest w niej zapisane, bo na nic innego nie mają czasu. Nam udaje się robić więcej. Nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, ale przecież mamy internet, który jest wspaniałym źródłem informacji. Jednak kiedy kilka lat temu Julia szła do czwartej klasy i wchodziły dodatkowe przedmioty mieliśmy obawy, czy sobie poradzimy. Dziś już wiem, że każdy, kto ma maturę jest w stanie pomóc dziecku w nauce również na kolejnych etapach edukacji. Wtedy jednak baliśmy się skrzywdzić Julkę, dlatego wróciła do szkoły. 

Żałowałaś?

Julia. Trochę tak, bo kiedy uczyłam się w domu mogłam to robić w takich godzinach, w jakich chciałam, we własnym tempie. W każdej chwili mogłam sobie zrobić przerwę, napić się herbaty. W szkole to jest niemożliwe, trzeba wysiedzieć 45 minut, bez względu na to czy komuś chce się pić, jeść, czy boli go głowa.

K L-M. Szkoła to pruski wynalazek. Oddaje się tam dzieci, tak jak kiedyś oddawało się do wojska. Panuje tu wojskowy dryl. Trzeba rano wstać, a potem wysiedzieć przez kilka godzin na twardym krześle. Dla mnie to koszmar.

Julia. Kiedy uczyłam się w domu mama skupiała się tylko na mnie. Potem brakowało mi tego w szkole, tam nauczyciel mówi do ogółu. Jeśli czegoś nie zrozumiałam nie było szans dopytać, bo lekcja się kończyła i zaraz zaczynała się następna. Lekcje wyglądają najczęściej tak, że uczniowie wchodzą do sali, zapisują temat, potem nauczyciel przez jakiś czas uspokaja rozrabiających. Na to wszystko traci się mnóstwo czasu. Nie podobało mi się też ocenianie. Często czułam się pokrzywdzona, gdy na przykład realizowaliśmy jakiś projekt w grupie i choć nie każdy jednakowo angażował się w pracę, na koniec wszyscy dostawali tę samą ocenę. Stresowało mnie też sprawdzanie wiedzy na czas, na różnego rodzaju testach. 

Po pierwszej klasie gimnazjum sama podjęłaś decyzję o powrocie do edukacji domowej. Nie brakuje ci kontaktu z rówieśnikami?

Julia. Pomijając to, że mam liczne rodzeństwo, działam też w harcerstwie i tam spotykam się z rówieśnikami. Mogę też w każdej chwili pójść do swojej starej szkoły, jeżdżę ze „swoją klasą” na wycieczki. Do tego raz w tygodniu mam warsztaty teatralne w domu kultury. Gdybym chodziła do normalnej szkoły, nie miałabym ani czasu, ani siły, żeby na nie jeździć. 

Musi pani zaganiać Julkę do nauki?

K. L-M. Absolutnie nie. Ona sama wie, co ma zrobić.

Julia. Mam kilkanaście przedmiotów, z których samodzielnie muszę rozplanować materiał. Uczę się tego, co rozumiem, a gdy czegoś nie rozumiem proszę o pomoc starszego brata, siostrę lub rodziców.

K. L-M. Wielkim plusem nauczania domowego jest to, że dziecko uczy się odpowiedzialności za swoje czyny. W szkole robi się coś dlatego, bo nauczyciel każe lub ze strachu czy dla oceny. W edukacji domowej dzieci uczą się, bo chcą.

Ale muszą też zdawać egzaminy.

K. L-M. Tak, raz w roku są egzaminowani ze wszystkich przedmiotów z danego etapu edukacyjnego.
Julia. Ja nie boję się tych egzaminów. Wystarczy być na bieżąco z materiałem, żeby je zaliczyć. To daje mi też dodatkową motywację do nauki, bo jak nie zaliczę egzaminu, będę musiała wrócić do szkoły, a bardzo tego nie chcę.

Kto organizuje takie sprawdziany? 

K. L-M. Szkoła, do której dziecko jest zapisane. W polskim systemie edukacji trzeba być zapisanym do jakiejś szkoły i to dyrektor tej szkoły wyraża zgodę na edukację domową. Na szczęście jest coraz więcej szkół przyjaznych edukacji domowej. My jesteśmy formalnie zapisani do warszawskiej szkoły Salomon, ale w Krakowie też są już szkoły, które pomagają homeschoolersom.

Na czym polega ta pomoc?

K. L-M. Salomon organizuje na przykład warsztaty dla dzieci i gdybyśmy mieszkali w Warszawie pewnie byśmy w nich uczestniczyli, dostajemy też od nich ciekawe pomoce dydaktyczne, np. zestawy do robienia doświadczeń z fizyki, chemii czy biologii. Starają się też, by egzaminy końcowe nie były dla dzieci zbyt stresujące.

Młodsze pociechy pewnie trudniej zagonić do lekcji?

K. L-M. Dzieci w tym wieku nie są w stanie zbyt długo wysiedzieć nad książkami. Na pewno trzeba ich bardziej pilnować, ale to przynosi świetne efekty. Lenek, jeszcze kilka lat temu miał bardzo dużą dysleksję i dzięki nauczaniu domowemu bardzo ładnie sobie z tym poradził. Z kolei Kornelia jest doskonała w szachach. Jeszcze tylko tata jest w stanie z nią wygrać. 

Kornelia. Zagramy w szachy?

Boję się przegrać.

Kornelia. No to może w warcaby?

Ania. Przynieś szachy to ja z tobą zagram.

W dużej rodzinie chyba łatwiej jest prowadzić edukację domową. Zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże.

K. L-M. To z pewnością duży plus, ale przecież rodzic, który ma problem z wytłumaczeniem dziecku jakiegoś zagadnienia może skorzystać z pomocy korepetytora. 

Jaki sens ma zabieranie dziecka ze szkoły i dawanie mu potem korepetycji?

K. L-M. Rodzice i tak to robią, ciągle słyszę, że coraz młodsze dzieci chodzą na prywatne lekcje.

Julia. Moim zdaniem, w takiej sytuacji już lepiej zrezygnować ze szkoły, uczyć się samemu w domu, a jak się czegoś nie wie, to iść na korepetycje. Po co chodzić do szkoły, w której nauczyciele nie potrafią dość dobrze czegoś wytłumaczyć?

K. L-M. My obywamy się bez korepetycji, z jednym wyjątkiem. Do dzieci przychodzi Brytyjka, która uczy je angielskiego. Chodzi o to, żeby poznały prawidłowy akcent.

Z danych kuratorium oświaty wynika, że w Małopolsce w ostatnim czasie znacznie wzrosła liczba tzw. homeschoolersów. Od niedawna w Krakowie działa Krakowski Klub Edukacji Domowej. To grupa wsparcia?

K. L-M. Coś w tym rodzaju. Rodzice mogą się spotkać, wymienić doświadczeniami, pomagają sobie w rozwiązywaniu trudniejszych zadań, organizują zajęcia dla dzieci. Jedna z mam jest fizykiem i zaproponowała, że będzie robić dla dzieci pokazy, inna pracuje w muzeum i zapowiedziała, że zorganizuje dla nich oprowadzanie, jakiś tata jest miłośnikiem historii i obiecał zabrać dzieci na wycieczkę edukacyjną po mieście.

Co trzeba zrobić, żeby przejść na edukację domową?

K. L-M. Złożyć podanie u dyrektora szkoły, do której dziecko jest zapisane i przebadać je w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Takie badanie wymagane jest na każdym etapie edukacyjnym, czyli co trzy lata. Ostatnio zmieniły się przepisy i jest już nieco łatwiej. Na przykład opinię może wydać prywatna poradnia, a decyzję o przejściu na edukację domową można podjąć w dowolnym momencie. Wcześniej trzeba było poczekać do zakończenia roku szkolnego. Zadaniem rodzica jest następnie przygotować dziecko i zgłosić się z nim na egzamin. 

Kornelio, chciałabyś chodzić do szkoły?

Kornelia. Nie, chyba że robiliby tam to, czego ja chcę.

A czego chcesz?

Chcę zostać księżniczką.

Rozmawiała Anna Kolet-Iciek

Dodaj komentarz

Newsletter

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się na newsletter.

made in osostudio